Forum www.gargangruelandia.fora.pl Strona Główna www.gargangruelandia.fora.pl
Strefa wolna od trolli
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zrozumieć Śląsk

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.gargangruelandia.fora.pl Strona Główna -> Wątki Lutni
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 6:36, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Dla mnie losy Ślązaków w jakiś przedziwny sposób kojarzą się z losem Rusinów a później Ukraińców na Kresach. Przez wieki to wieś była ostoją żywiołu ukraińskiego którego siłę wzmacniał Kościół Grekokatolicki a Polacy dominowali w mieście. Na Górnym Śląsku to wieś kultywowała język, kulturę i tradycje polskie które czynnie wspierali księża katoliccy, natomiast miasta były ostoją ewangelików. Mieszkańcy miast gdzie dominował język niemiecki, byli z reguły lepiej wykształceni, zajmowali lepszą pozycję społeczną i materialną, nie bardzo rozumieli dlaczego ten dziwny "ludek śląski" opiera się polityce "Kulturkampf"*, która niosła szanse na poprawę ich bytu materialnego.
--------------------------------------------------------------------
*Kulturkampf, walka rządu pruskiego z Kościołem katolickim na gruncie politycznym i ideologicznym w celu wyeliminowania wpływów Kościoła w Niemczech i umocnienia sił popierających unifikację Rzeszy. Zainicjowana przez O. Bismarcka, popierana przez liberalną burżuazję, trwała do lat 80. XIX w.

Celem Kulturkampfu było zahamowanie wpływów papieskich i zachowanie "czystości kultury niemieckiej". Wynikiem Kulturkampfu było utrzymanie świeckości szkół i zachowanie wpływów państwa na obsadę stanowisk kościelnych.

Na ziemiach polskich pod panowaniem pruskim Kulturkampf łączył politykę antykościelną z germanizacją. Uwięziono m.in. arcybiskupa gnieźnieńsko-poznańskiego M. Ledóchowskiego (1874) i wielu innych duchownych. Wydano ustawę o zakazie używania języka polskiego w administracji i sądach (1876).

Działania pruskie w ramach Kulturkampfu spowodowały opór i w konsekwencji jednoczenie się Polaków w walce z germanizacją.
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez lutnia dnia Wto 6:51, 05 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 6:46, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Na początku był cynk i Jerzy Giesche
[url][/url]

Tropiąc ślady początków wielkiej kariery naszego regionu niezmiennie spotykam cynk. Ten metal stał się zaczynem rozwoju, legł u progu wielkich fortun, powodował wzmożone zainteresowanie węglem i przez długie lata warunkował poziom jego wydobycia. Od cynku wszystko się zaczęło. O Śląsku i Zagłębiu winno się pisać, że w mijającej epoce były krainą cynku, węgla i żelaza. W takiej właśnie kolejności. Wypada zatem kilka słów cynkowi poświęcić. Natychmiast po odkryciu rozpoczął cynk swój wielki marsz ku przemysłowej produkcji, doceniono bowiem jego walory użytkowe.
Największym zaś ośrodkiem wydobycia i wkrótce potem produkcji w skali kontynentu stał się nasz region. Tu występowały jego rudy: galman i blenda, zalegające gęsto od jurajskich skałek na wschodzie po średni bieg Odry na zachodzie, w niektórych miejscach tworzyły obfite i łatwo dostępne złoża. Zanim powstały znaczące huty, np. w Wesołej w 1802 roku i w Będzinie w 1816, a potem wiele, wiele innych, rudy już eksploatowano i eksportowano do warsztatów produkujących wyroby z mosiądzu. Pierwszym zaś, który na dużą skalę wydobywał galman, był syn zawodowego wojaka, niejakiego Adama Gizy - Jerzy, piszący się z niemiecka Giesche. Niewiele wiemy o losach Adama Gizy. Wywodził się z Sandomierszczyzny, z rodu Gizów od dawna osiadłego w Małopolsce. Był zawodowym, najemnym żołnierzem w służbie cesarskiej, być może jednym z osławionych lisowczyków.

Zakończywszy karierę wojskową osiedlił się był pod Wrocławiem, ożenił i doczekał syna. Jerzy Giza urodził się 29 października 1653 roku, więc w latach dobrze nam znanych z sienkiewiczowskiej trylogii. Nie odziedziczył po ojcu skłonności do szabli, odnalazł w sobie za to smykałkę do handlu. I to właśnie stało się początkiem niebywałej kariery, przyniosło jemu i potomkom bogactwo, znaczne i trwałe miejsce w historii.

Jerzy Giza (Georg Giesche) ożenił się z kupiecką córką, wrocławianką Anną Marią Schmiedlin. Wziął w wianie kramy na wrocławskim rynku, dodał do nich swój dorobek, a przede wszystkim talent do robienia dobrych interesów i założył firmę handlową specjalizującą się w obrocie towarami łokciowymi. Najwidoczniej szło mu dobrze. Być może do końca życia byłby odmierzał sukna, gdyby los nie zetknął go z Kacprem Pielgrzymowskim (von Pelchrzim) z Bobrka położonego opodal Bytomia, właścicielem tego majątku. Nie wiadomo kiedy ani jak ci panowie się spotkali, w każdym razie już na przełomie XVII i XVIII wieku wspólnie kopali galman, a urobek eksportowali Wisłą do Gdańska lub Odrą do miast pruskich. Odbywało się to w imieniu firmy handlowej Georga Gieschego z Wrocławia. Musiał być to proceder intratny skoro sięgnęli po złoża galmanu i blendy również poza Bobrkiem wdając się w spory z innymi feudałami patrzącymi niechętnym okiem na podbieranie bogactw z ich włości. Wydobywali rudy w Szarleju, Piekarach, Wieszowej i Stolarzowicach. Największy i najpotężniejszy z niezadowolonych z tego faktu okazał się być sam zwierzchnik bytomskiego państwa hr. Henckel von Donnersmarck. Georg Giesche wyszedł jednak ze sporu obronną ręką. Mało tego, był już na tyle zamożnym i wpływowym kupcem, że uzyskał od samego cesarza jakże ważny przywilej! W listopadzie1704 roku na lat dwadzieścia stał się wyłącznym eksploatatorem i eksporterem złóż rudy z Górnego Śląska.CDN
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 6:51, 05 Kwi 2011    Temat postu:

[url][/url]
Urzędowy wypis z 1888 roku potwierdzający rysunek herbu oraz nadanie tytułu szlacheckiego 29.IV.1712r przez Cesarza Karola VI
/zdj. z albumu Georg von Giesche's Erben 1704-1964/

Potem przywilej cesarz raczył przedłużyć na dalszych dwadzieścia lat i w ten sposób firma urosła w siłę nie do pokonania, mimo zmian politycznych, innej przynależności państwowej Śląska i śmierci założyciela. Górnictwo galmanu rozwinęło się na wielką skalę. Jerzy Giesche zdążył jeszcze sprowadzić z podupadłego jak raz Olkusza 24 rodziny gwarków i osiedlić je na Śląsku. Jerzy (Georg) von Giesche zmarł 26 kwietnia 1716 roku zostawiwszy wdowę Annę Marię, dwu synów i aż osiem córek. Obaj synowie zmarli bezpotomnie. Kierownictwo firmy (wciąż we Wrocławiu) objęła wdowa, a wkrótce potem syn Fryderyk Wilhelm. Rodzina zrezygnowała w tym czasie z handlu suknem i zajęła się wyłącznie sprawami galmanu. Przywilej cesarski został w 1723 roku przedłużony, chociaż na mniej korzystnych warunkach. Przedłużyły go również, aż do roku 1802 władze pruskie, pod których panowanie dostał się Śląsk w latach czterdziestych XVIII wieku - czytamy w książce Jerzego Jarosa "Tajemnice górnośląskich koncernów" - Fryderyk Wilhelm von Giesche zmarł bezpotomnie w roku 1754 zapisując majątek swojej siostrze Krystynie Eleonorze von Pogrell oraz siostrzenicom Mariannie Elżbiecie von Teichman i Joannie Bogumile von Walther und Croneck. Od tego czasu datuje się podział spadkobierców Gieschego na 3 zasadnicze linie wywodzące się od śląskich feudałów, którzy poślubili córki i wnuczki założyciela firmy. Nikt z nich nie miał już nazwiska Giesche, przetrwało ono jednak w nazwie przedsiębiorstwa.
Proszę zwrócić uwagę na daty. Przez ponad dwieście pięćdziesiąt lat firma "Giesche" trwała, należała do znaczniejszych nie tylko na Śląsku ale w całej Europie rozrastając się z czasem w wielobranżowy koncern. Koncern "Giesche" zarządzany przez fachowców - menadżerów początkowo (od połowy XVIII wieku!) w imieniu spadkobierców, a potem jako przedsiębiorstwo z osobowością prawną, przekształcił się w wielozakładowy, wielobranżowy moloch, w którym obok kopalń rudy, hut metali kolorowych, górnictwa węglowego, produkowano też porcelanę, wyroby chemiczne, takie jak kwas siarkowy i nawozy sztuczne. Do dziś, przy wyjątkowych okazjach, niżej podpisany jada korzystając ze stołowego serwisu sygnowanego dumnym "Giesche". Serwis nie ustępuje niczym, ani urodą, ani jakością, najsławniejszym wyrobom porcelanowym. Wygaśnięcie w roku 1802 przywileju Gieschego zmusiło jego spadkobierców do uzyskania nadań górniczych na swoje kopalnie i - zgodnie z obowiązującą wówczas zasadą dyrekcyjną - do podporządkowania ich kierownictwu państwowych władz górniczych. W tym czasie zaczęto też na Górnym Śląsku wytapiać cynk z galmanu. Również spadkobiercy Gieschego zbudowali w 1809 roku swoją pierwszą hutę koło Szarleja, a w roku 1813 drugą, natomiast wysyłka galmanu do fabryk mosiądzu zaczęła się zmniejszać, a w roku 1829 ustała zupełnie (J. Jaros).
Wytop wymagał dużych ilości węgla. Ożywiło to zainteresowanie górnictwem węglowym, a ponieważ - ze względu na koszty transportu - korzystniej było lokować hutę w pobliżu kopalń węgla niż dowozić paliwo, zlikwidowano hutę koło Szarleja uruchomiwszy nową w 1818 roku, większą i wydajniejszą w Michałkowicach - nazwaną "Jerzy" - tuż obok kopalni węgla "Fanny". W 1825 roku spadkobiercy nabyli hutę "Liers" w Lesie Bytomskim i zbudowali hutę "Dawid" w Chropaczowie przy uruchomionej tamże kopalni węgla "Król Saul". Owo poszukiwanie najkorzystniejszej lokalizacji uwieńczone zostało dużym sukcesem dopiero w roku 1834 dzięki budowie huty "Wilhelmina" w Szopienicach, która stała się zaczątkiem wielkiego kombinatu hutniczego istniejącego niemal do dziś, a firma zaczęła nabywać udziały w pobliskiej kopalni węgla. W Szopienicach zastąpiono galman blendą, zbudowano więc jej prażalnię, obok wytwórnię kwasu siarkowego i nawozów sztucznych, a także hutę ołowiu i srebra "Walter Croneck" oraz hutę cynku "Bernhardi", a na koniec walcownię blachy cynkowej. CDN
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez lutnia dnia Wto 6:54, 05 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:02, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

[url][/url]
Dom mieszkalny i punkt handlowy Georga Giesche
we Wrocławiu przy Ring 20 w latach 1691-1761


Wobec wyczerpania się złóż galmanu w bogatej dotąd kopalni "Szarlej" spadkobiercy Gieschego kupili w 1860 roku od Gwidona Henckel von Donnersmarcka kopalnię rud cynkowo-ołowianych "Bleischarley" w Brzozowicach-Kamieniu wraz z sąsiednimi polami górniczymi. Ta kopalnia okazała się bardzo wydajna, więc bez żalu zamknięto mniejsze pod Tarnowskimi Górami. W roku 1880 koncern Gieschego odkupił od Joanny Schaftgotsch (sławnej Joanki - spadkobierczyni Karola Goduli) kopalnię węgla "Kleofas" wraz z majątkiem Załęże. Należące do spółki kopalnie w rejonie Szopienic połączono w latach 1881 - 1883 w jeden zakład pod wspólną nazwą "Giesche", dysponujący polem górniczym o wielkości 8,4 km kw. Umożliwiło to budowę głębokich szybów i eksploatację grubych pokładów "500". Wydobycie kopalni w roku 1889 przekroczyło 1 mln ton. Również w końcu XIX wieku powiększono stan posiadania o kopalnię "Heinitz" (Rozbark) pod Bytomiem wraz ze 100-hektarowym majątkiem ziemskim. Także w ziemię - i w leżące pod nią bogactwa - zainwestowano w Pszczyńskiem kupując majątek Mokre wielkości ponad 700 ha.
Po koncernie zostało wiele pamiątek i to nie tylko w postaci zastawy stołowej i porcelanowych bibelotów, nie tylko resztek po hutach i kopalniach, ale coś, co okazało się najtrwalsze, mianowicie nazwy dwu znaczących osiedli w Katowicach: Giszowca i Nikiszowca. W obu przypadkach są to unikalne dziś w skali kraju, a także Europy, osiedla robotnicze (Giszowiec niestety zachowany tylko częściowo). Osiedle Nikiszowiec wzięło nazwę od nazwiska ostatniego dyrektora górniczego Zakładów Gieschego w Katowicach Kurta Nikischa (1889 - 1967). Oba osiedla na zlecenie koncernu projektowała firma architektoniczna braci Zillmanów z Charlottenburga. Gischowiec jest jedynym na Górnym Śląsku i w całej Polsce osiedlem - ogrodem. - pisała pani Dorota Głazek w książce "Śląskie dzieła architektury i sztuki". Budowa osiedla Gischowiec była oczkiem w głowie dyrektora Antoniego Uthemanna, którego willa stanęła na obrzeżu. Osobiście doglądał budowy, wtrącał się do szczegółów, stworzył regulamin osiedla, którego przestrzegania skrupulatnie pilnował. Ingerował we wszystko, co zapewne było niekiedy krępujące dla mieszkańców, ale też pozwalało na zachowanie wzorowego porządku i poczucie przynależności do wspólnoty.
Zasadniczo odmienny charakter ma Nikiszowiec. Zwarta, prawie koszarowa zabudowa składająca się z wielorodzinnych, trzykondygnacyjnych budynków (o skądinąd ciekawej architekturze) zawierała też w sobie pełny kompleks handlowo-usługowy łącznie z kościołem, którego w Giszowcu nie było. Kosztorys budowy obu osiedli przekraczał 10 mln marek, niemniej dla koncernu był inwestycją z całą pewnością opłacalną. Związanie załogi mieszkaniem w niedalekim sąsiedztwie kopalni miało dobry wpływ na nastroje wśród robotników, a o morale wówczas dbano.



Koncern przemysłowy "Giesche" to jedno z najdłużej istniejących przedsiębiorstw w tej części Europy - nieprzerwanie funkcjonujące od końca XVII wieku do połowy XX. Naczelna dyrekcja i główna kasa zawsze miały siedzibę we Wrocławiu, choć większość zakładów wydobywczych i przetwórczych mieściło się na Górnym Śląsku, ale nie tylko tam. Do koncernu należała kopalnia rud cynkowo-ołowianych w okolicy Chrzanowa, zakłady w Trzebini, kopalnia "Samuel Glick" na Węgrzech, kilka obiektów przemysłowych w różnych częściach Niemiec oraz firmy handlowe w Poznaniu i Gdańsku. Koncern był rentowny. Spadkobiercom właścicieli wypłacał godziwą dywidendę, zaś w poziomie płac robotniczych nie należał do najgorszych. Według bilansu za rok 1913 fundusz rezerwowy wynosił już 9 mln marek, fundusze na bieżące wydatki, zabezpieczenie przyszłych dywidend - łacznie 15,5 mln marek, fundusz na zapomogi i nagrody dla robotników - 1,8 mln i fundusz amortyzacyjny - 23 mln marek.
Zdecydowanie niemiecki charakter zarządu i rady nadzorczej z jednej strony, a przecież polskie korzenie założyciela firmy z drugiej, to gratka dla kultywujących narodowe podziały i uprzedzenia. Jest też na koniec coś sensacyjnego z lat ostatniej wojny. Naczelny dyrektor Edward Reinhold Schulte nawiązał i utrzymywał ścisłe kontakty z wywiadem alianckim, a miał wiele do przekazania. O tym, że nie były to mało znaczące "przecieki" świadczy fakt, że Amerykanie poświęcili mu całą książkę.


Fragment książki:
Tomasz Kostro "Na początku był cynk.."
wyd. I SCW Sosnowiec 2004

[link widoczny dla zalogowanych] - Strona Tomasza Kostro i Leona Brofelta.
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:42, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Polskości, zachowania wiary, mowy i kultury polskiej bronili księża katoliliccy tacy jak najbardziej znani: ks. Józef Szafranek, ks. Antoni Słabik, ks. Jan Alojzy Ficek, ks.Karol Koziołek, ks. Stefan Brzozowski, ks. Euzebiusz Huchnacki, ks.Czesław Klimas, ks.Leopold Markiefka, ks. Emil Szramek, ks.Karol Myśliwiec, ks. Franciszek Kałuza i dziesiątki innych zapomnianych duchownych katolickich. To oni wspierali poetów, pisarzy, działaczy kulturalnych jak: Józef Lompa, Stanisław Bełza, Jan Nikodem Jaroń, Stanisław i Juliusz Ligoniowie, Piotr Niedurny, Wincenty Janas, Józef Grzegorzek-sekretarz generalny Związku Śląskich Kół Śpiewaczych,
dr Andrzej Mielęcki zamordowanie którego przyspieszyło wybuch II Powstania Śląskiego i wielu, wielu innych.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:46, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Stanisław Bieniasz

LOSY GÓRNOŚLĄZAKÓW W DWUDZIESTYM WIEKU

W niemal każdym domu na Górnym Śląsku jest taka szuflada, w której znajduje się album ze zdjęciami, przedstawiającymi pradziadka w mundurze pruskim, potem w tym samym mundurze, lecz w roli powstańca albo też w mundurze Grenzschutzu, następnie jako górnika lub hutnika przed zakładem pracy, jako żołnierza wcielonego do niemieckiego pospolitego ruszenia, potem jego synów w mundurach wehrmachtu albo w mundurach wojska polskiego, jeszcze później jako górników na Górnym Śląsku albo w Zagłębiu Ruhry...

Największą wartość mają te zdjęcia, które zostały opisane; kiedy odchodzą ci, którzy znali osoby, znajdujące się na fotografii, nadal wiemy: to był wujek Karl, który czuł się Niemcem i socjalistą; pojechał po rewolucji do Rosji i przyjechał bez nogi lub ręki, wyleczony na zawsze z rewolucji proletariackiej. A to jest ciotka Klara, która śpiewała w chórze kościelnym, organizowała ochronkę dla dzieci z biednych rodzin, a w czasie wojny zanosiła żywność rosyjskim jeńcom, którzy w przykopalnianym obozie przymierali głodem... W wielu szufladach oprócz albumu znajdują się stare, odręczne zapiski z frontu, listy, biografie, wspomnienia napisane po polsku lub po niemiecku, które posiadają wielką wartość osobistą dla ich posiadaczy, dla historyków zaś mogą się stać bezcennym źródłem wiadomości o tym, jak naprawdę żyli ludzie na Górnym Śląsku, co czuli, co ich bolało, jakie były ich stosunki sąsiedzkie, jak oceniali politykę i gospodarkę w dawnych czasach, jakie popełniali błędy, jakie były ich radości i smutki.

Jacy więc byli, co przeżyli i jacy wychodzą Górnoślązacy z tego najbardziej dramatycznego i najszybszego wieku w historii ludzkości ? W wiek dwudziesty Górnoślązacy weszli głęboko podzieleni pod każdym możliwym względem: poczucia przynależności narodowej, wyznaniowym, wreszcie socjalnym. Te trzy czynniki: język, religia i status materialny były najważniejszymi wyróżnikami. Tak się składało, że podziały - mimo iż nie do końca - przebiegały według określonych wzorów. Prawdopodobieństwo, że mówiący po polsku katolik był zwykłym robotnikiem lub chłopem, było niemal tak sam duże jak to, że mówiący po niemiecku ewangelik należał do klasy posiadających bądź kasty urzędniczej.

Pośrodku znajdowała się cała gama różnych usytuowań, wynikających z sytuacji życiowych. Kim byli nasi przodkowie anno 1901? Byli górnikami i hutnikami, najemnymi robotnikami rolnymi i bogatymi chłopami, lecz także sztygarami i właścicielami hut i kopalń, byli księżmi i pastorami, byli urzędnikami państwowymi, byli kolejarzami, żołnierzami i policjantami, byli sklepikarzami i bankierami, a ich żony niemal bez wyjątku zajmowały się domem i wychowaniem dzieci w duchu katolickim, protestanckim lub żydowskim. Jedni posiadali koszulę na grzbiecie i kozę, niektórzy mieli konia lub swój warsztat, inni zaś mieli całe fabryki i latyfundia. Mieszkali w chłopskich chatach, familokach, lub willach i pałacach. Mieli za sobą kilka klas szkoły powszechnej lub najlepsze uniwersytety. I przeważnie ci, którzy posługiwali się na co dzień językiem polskim znajdowali się na najniższych, a ci, którzy wyrośli w języku niemieckim - na najwyższych szczeblach drabiny społecznej. Zdarzały się wyjątki, ba, sporo wyjątków awansu społecznego poprzez wykształcenie, uporczywą pracę i wytrwałość albo przypadku społecznego upadku na skutek lekkomyślności lub zwyczajnej głupoty.

Ostatecznie wśród największych Górnoślązaków zdarzali się Polacy pokroju Goduli, a z drugiej strony lumpenproletariat niemiecki można było spotkać w pobliżu każdego zakładu. W zasadzie jednak status materialny był dla absolutnej większości ludzi czymś stałym, ponieważ drogi awansu były przed wiekiem znacznie bardziej wyboiste i strome niż dzisiaj. Zmiana konfesji także zdarzała się bardzo rzadko, w zupełnie wyjątkowych okolicznościach. Za to trzeci czynnik wyróżniający: poczucie bycia Niemcem bądź Polakiem stanowił zmienną o dość znacznej dynamice. Górnoślązacy zawsze byli Górnoślązakami, lecz zdarzało im się bywać Polakami, Niemcami lub jednymi i drugimi po trochu, albo ani jednymi ani drugimi. Cóż, nie różnili się pod tym względem od mieszkańców innych pograniczy. Dla władzy byli poddanymi pruskimi i jako tacy posługiwali się w urzędach językiem niemieckim, by w kościele i w domu porozumiewać się językiem, którego nauczyli ich rodzice. Przez sześć wieków ziemia ta nie należała do państwa polskiego, lecz właśnie tu przetrwało najwięcej słów staropolskich. Tu wchodziło się do domu przez dźwierze, by powieczerzać. Równocześnie potoczny język górnośląski wchłaniał nie tylko niemieckie zasoby leksykalne, lecz wzory fleksyjne i składniowe. Tu przez te staropolskie dźwierze, nie szło wleźć z kołkastlą, żeby nie namarasić - a potrawy czekały na wieczerzę na zapożyczonym z francuskiego niemieckim bifeju.

Sto lat temu Górnoślązacy znaleźli się na rozdrożu i stopniowo zaczęli się dowiadywać, iż nadchodzą czasy wyborów. Odtąd to, kim się bywało, mogło odbić się zdecydowanie na tym, kim się było. Stąd tak wiele komplikacji i paradoksów w górnośląskich życiorysach. Zaczynał się wiek totalitaryzmów, które wymagały od każdego człowieka jednoznacznego i bezwzględnego podporządkowania się panującej doktrynie. Polityka zyskała pozycję najważniejszego czynnika, organizującego życie społeczeństwa i jednostki, i nagle to, co zawsze było dla Górnoślązaków najważniejsze: swoboda życia wyłącznie w zgodzie z sobą i Panem Bogiem, zostało im odebrane. Nagle musieli żyć w zgodzie z celami, które większość z nich obchodziły mniej, niż zeszłoroczny śnieg.CDN
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:48, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

W dwudziesty wiek Górnoślązacy weszli więc podzieleni. O ile podziały społeczne były w zasadzie niezależne od woli jednostki i nieodwracalne w krótkim przedziale czasu, to podziały religijne, a w jeszcze większym stopniu narodowe, zależały w dużej mierze od woli pojedynczego człowieka, a intensywność ich przeżywania zależała wręcz od jego charakteru. Można zaryzykować twierdzenie, że potencjał konfliktów, tkwiący zarówno w strukturze społecznej i wyznaniowej Górnego Śląska, lecz przede wszystkim w pruskiej polityce "kulturkampfu", był szczególnie pielęgnowany i rozwijany przez ludzi, którzy nie mieli na co dzień kontaktów z drugą, polsko-katolickorobotniczą stroną, bądź też odnosili się do niej pogardliwie jako do istot niższego gatunku. To z kolei doprowadziło prostą drogą do polskiego odrodzenia narodowego, do świadomego przeżywania swojej upośledzonej pozycji głównie jako wyniku prześladowania polskości. W rzeczywistości naczelnym celem tego, co powszechnie odbierano jako germanizację, było sprostanie wymogom nowoczesnej administracji państwowej, niewrażliwość jednak na odczucia ludności oraz stosowanie policyjnych metod walki z kościołem katolickim o rząd dusz, oraz z językiem polskim jako przeszkodą w porozumiewaniu się władzy z obywatelami, doprowadziły do czegoś wręcz przeciwnego: do zwerbalizowania marzenia o przyłączeniu do Polski jako wyśnionego kraju sprawiedliwości, w którym Górnoślązacy nie będą spychani do roli obywateli drugiej kategorii, lecz staną się równymi wśród równych. A przy tym niemal każda rodzina była mieszana, w niemal każdej polskiej rodzinie górnośląskiej zdarzali się Górnoślązacy, utożsamiający się z Niemcami i odwrotnie. I to właśnie było największym potencjałem porozumienia, tkwiącego w tej ziemi i jego mieszkańcach. A jednak niemal przez cały nasz wiek przywleczony z zewnątrz potencjał konfliktów przeważał nad potencjałem pojednania, noszony przez ludzi w ich własnym wnętrzu.

Determiniści sądzą, że życie ludzkie zostało z góry zaprogramowane od poczęcia do śmierci i nikt nie ma wpływu na swoje losy. Widziane pod tym kątem biografie Górnoślązaków świadczyłyby o niesłychanej perfidii Losu, Boga czy Przyczyny Sprawczej. Wyjdźmy więc raczej z założenia, że w życiu każdego człowieka istnieje pewna określona liczba przypadków, na które nie ma on wpływu, oraz pewna liczba wyborów, mających konsekwencje dla niego i dla innych. Tak się jednak złożyło, że w dwudziestym wieku z reguły los drwił z mieszkańców tej ziemi i rzucał ich w sytuacje, które nader często były zupełnie sprzeczne z ich odczuciami, światopoglądem i życzeniami. Ba, nawet jeśli mogli wybierać, to pole manewru było przeważnie ograniczone do większego lub mniejszego zła, toteż po czasie każda ich decyzja jawiła się jako wątpliwa z różnych względów: politycznych, etycznych a nawet pragmatycznych. Tu nic nie było jednoznaczne i nawet najszlachetniejsze intencje niejednokrotnie nie chroniły ludzi przed klęską moralną.

Częściej jednak ludzie, wprzęgnięci w kierat spraw, z którymi się nie utożsamiali, ponosili klęski osobiste. Między innymi służąc za mięso armatnie na wszelkich możliwych frontach.

Przed pierwszą wojną światową coraz trudniej było o pracę. Wielu Górnoślązaków wyjechało do kopalń Zagłębia Ruhry, wielu przeniosło się tuż za miedzę, do rozbudowujących się kopalń i hut Zagłębia Dąbrowskiego w zaborze rosyjskim. Mało kto zdaje sobie dziś sprawę z tego, jak znaczący był udział Górnoślązaków w stawianiu podwalin przemysłowych regionu, który niegdyś należał do tego samego księstwa, lecz z biegiem wieków wykształcił inną świadomość i mentalność swoich mieszkańców...

A kiedy wybuchła wojna, Górnoślązacy powoływani do armii cesarskiej żegnali się z rodziną, by przez całe lata tkwić w okopach pierwszej wojny światowej nad Marną, wyśmiewani przez kameradów jako "Kaczmarki". Wielu z nich straciło życie, wielu wróciło bez rąk i nóg, niektórzy znaleźli się w oddziałach generała Hallera. Ci, co wracali a nie mogli liczyć na pracę, mieli dwie możliwości: wstąpić do "Grenzschutzu" lub do oddziałów Polskiej Organizacji Wojskowej, której celem było przyłączenie Górnego Śląska do odradzającej się po stu dwudziestu trzech latach rozbiorów Polski. Nie należy tu zapominać, że Górny Śląsk nie był częścią zaboru pruskiego - już od wieków znajdował się poza polskim organizmem państwowym. I ten moment wyboru: powstanie czy Selbstschutz, był właśnie jedną z owych brzemiennych w skutki decyzji, którą mogli - a może musieli - podjąć Górnoślązacy, by następnego dnia stanąć oko w oko z przeciwnikiem, którym mógł się okazać sąsiad, kolega z frontu, któremu zawdzięczali życie lub nawet rodzony brat. Podejmowali tę decyzję wiedzeni najróżnorodniejszymi pobudkami: poczuciem związku z Polską lub Niemcami, tęsknotą za sprawiedliwością i poczuciem buntu lub lękiem przed zmianami, wreszcie koniecznością ekonomiczną.

Niejako po drodze - pomiędzy drugim i trzecim powstaniem - odbył się plebiscyt, którego wyniki miały zadecydować o przynależności państwowej Górnego Śląska. Obie strony, nie przebierając w środkach, dołożyły maksimum starań, by przekonać niezdecydowanych i przeciągnąć ich na swoją stronę. Wyniki nie zadowoliły ani jednej ani drugiej strony. Sześćdziesiąt procent głosów za pozostaniem w Niemczech, czterdzieści - za przyłączeniem do Polski. Z grubsza - miasta za Niemcami, wieś za Polską. Jak wielkie musiało być niezadowolenie społeczne, skoro dwóch na pięciu mieszkańców zdecydowało się oddać głos na coś, czego nie można było sprawdzić, bo istniało dopiero w zalążkach? Jak wielka musiała być niechęć do państwa pruskiego, jeśli ludzie tak gremialnie pokonali tkwiący wszak niemal w każdym człowieku atawistyczny lęk przed nieznanym?... I jak wielkie musiało być potem rozczarowanie i niepewność tych, którzy zdecydowali się postawić na przetrwanie tej ziemi w dotychczasowym władaniu niemieckim? Przecież po wygranym przez Niemcy plebiscycie, lecz wygranym w stylu, który w istocie był wielką klęską, nic już nie mogło pozostać na Górnym Śląsku takie, jak było dotychczas. Następny wybuch był nieunikniony.

Pod Górą Chełmską, znaną bardziej jako Góra Świętej Anny, obok Górnoślązaków polskich i niemieckich walczyli ochotnicy z Polski, głównie z Lwowa oraz niemieccy, przede wszystkim z Bawarii. Ci ostatni właśnie, obcy, zachowywali się tak, jak wszystkie armie zachowują się na ziemi wroga: mordowali, gwałcili i rabowali. Nie obchodziło ich to, czy ktoś był rzeczywiście wrogiem ich narodu, czy wręcz przeciwnie - jego zwolennikiem mimo, iż słabo znał jego język. Wystarczyło im to, że był choć trochę inny, by zapłacił za to życiem. CDN
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:50, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Wynikiem trzeciego powstania był podział Górnego Śląska i wytyczenie granicy państwowej w poprzek podwórek, zakładów przemysłowych i pól. Granice, które do tej pory istniały w rodzinach, znalazły swoje odzwierciedlenie w geografii politycznej: linia podziału oddzielała szyby kopalniane od płuczki, familoki od chlewików, oborę od łąki. Postawiono szlabany, wartowników, założono posterunki celne. Górnoślązacy znaleźli nowe miejsca pracy: jako celnicy, strażnicy graniczni i przemytnicy. Nijak się to miało jednak do faktu, że nagle ciotki i ujkowie, kuzyni i siostry, przyjaciele i dziołchy, do których chodziło się na zolyty, stali się cudzoziemcami i chcąc się do nich wybrać z wizytą, trzeba było szykować paszport. W najgorszym położeniu znaleźli się i tak niezdecydowani: ci, co czuli się związani z jedną i drugą stronę równocześnie. W takich przypadkach granica przebiegała w poprzek serc.
Zanim jednak przez nową, fizyczną granicę na Czarnawce ruszyli w obie strony przemytnicy, zanim jeszcze wyrównano ją przynajmniej na tyle, by przywrócić związki pomiędzy podwórkowymi ustępami a mieszkańcami familoków, których mieszkańcom miały służyć, zanim chodnik wrócił do jezdni a grobla do stawu, zaczęło się przesiedlenie. Ci, którzy głosowali na Polskę albo brali udział w powstaniach, gremialnie opuszczali pod mniejszym lub większym przymusem swoje strony rodzinne, swoje najmniejsze ojczyzny, sprowadzające się do jednego lub kilku kilometrów kwadratowych: od lasu do kościoła i od wielkiego kamienia do rzeczki. Opuszczali miejsca, w których znali każdą piędź ziemi, każdy pagórek i zagłębienie, każde miejsce, w którym rosły grzyby i każdego człowieka. Nie mieli gwarancji, że ktoś nie przyjdzie nocą i nie spali ich domu, nie napadnie na nich pod osłoną mroku albo i w biały dzień, że nie stracą pracy i z trudem wypracowanej pozycji. Przegrali, bo postawili na kartę, która nie wyszła. Dokonali wyboru, który na razie pociągnął za sobą właśnie takie konsekwencje.

Niezmiernie trudno było uniknąć wyboru, od którego na krótką metę zależało utrzymanie pracy, a więc źródła utrzymania rodziny. Każdy wybór pociągał jednak za sobą wcześniej lub później określone skutki, przeważnie opłakane, bo dwudziesty wiek na tej ziemi był okresem wyborów pomiędzy złą lub jeszcze gorszą alternatywą.

Na razie jednak wozy ciągnęły dobytek na drugą stronę, wydawałoby się bezpieczną, bo zamieszkałą przez tych ze swoich, którzy dokonali podobnego wyboru lub też udało im się siedzieć na tyle cicho, by nikomu nie wadzić. Jeżeli przywołać przed oczy wyobraźni tabory, które ciągnęły tu z Zachodu od trzynastego wieku, można by odnieść wrażenie, że to nowi kolonizatorzy lub też jakiś "drang nach Osten". Na zdjęciach z tego okresu widzimy jednak twarze, w których nie ma ani cienia radości pionierów, idących na spotkanie swojego szczęścia. Maluje się na nich tylko tępy ból utraty własnego miejsca pod słońcem. To nic, że leży ono tylko o kilka lub kilkanaście kilometrów od ich nowej siedziby. Pomiędzy starym i nowym miejscem jest jednak granica państw.

Autonomia Górnego Śląska, stanowiąca swoistą kiełbasę plebiscytową dla Górnoślązaków, nader szybko się w Polsce międzywojennej zepsuła. Polska nie miała głowy do Śląska, zajęta przede wszystkim scalaniem zaborów w jeden organizm. Autonomiczne województwo śląskie rychło stało się czymś takim, jak gwóźdź w bucie, który przeszkadza w marszu. Ów twór propagandy wyborczej był dla reszty dążącej do ujednolicenia Rzeczpospolitej dziwaczną hybrydą, mimo iż i tak nie odpowiadał w pełni aspiracjom swoich mieszkańców.

Sejm śląski, który dorobił się imponującego gmachu w Katowicach, w ogóle nie skorzystał z niektórych przewidzianych dla niego uprawnień; skarb śląski pompował do Warszawy pożyczki, które nigdy nie zostały spłacone. Tęsknota za rządzeniem się we własnym kraju okazała się złudna i rozwiała się, jak sen. Miejsce Niemców w administracji zajęli Polacy z innych regionów, zwłaszcza z Małopolski, a wojewoda Grażyński, sprawny administrator, okazał się całkowicie niewrażliwy na to wszystko, co stanowiło o śląskości Śląska: na bogactwo etniczne, wyznaniowe i kulturowe województwa śląskiego i na wykształconą tu przez wieki umiejętność współżycia z innymi na płaszczyźnie osobistej. Polska międzywojenna podle obchodziła się ze swoimi mniejszościami i już wtedy zaczął obowiązywać model Polaka zunifikowanego, pełnego nienawiści do obcych, a zwłaszcza do sąsiadów. Można to zrozumieć jako wynik doświadczeń zaborów, lecz nie można tego usprawiedliwić. Górnoślązacy, słabo wykształceni w swojej masie, pozostali tanią siłą roboczą, a ich nieliczne elity mogły znaleźć dla siebie miejsce w odrodzonej Polsce pod warunkiem wyrzeczenia się części swoich ideałów. Człowiek, który przyniósł Polsce Śląsk w prezencie, Wojciech Korfanty, stał się w czasach faszyzującej sanacji wrogiem publicznym numer jeden. Podobnie jak jego największy przeciwnik po stronie niemieckiej, ksiądz Ulitzka, który stał się wrogiem Hitlera. Jeden domagał się praw dla Niemców w Polsce w celu ich spolonizowania, drugi - praw dla Polaków w Niemczech w celu ich zgermanizowania.

Większość Niemców, którzy po podziale Górnego Śląska pozostali u siebie, żyjąc teraz w Polsce, stopniowo radykalizowała się pod wpływem rozwoju sytuacji w Niemczech. Rygorystyczna polityka narodowościowa Polski ułatwiała im podejmowanie decyzji. Podczas gdy w wyborach, w wyniku których do władzy doszedł Hitler, w niemieckiej części Górnego Śląska wygrało katolickie Centrum, wśród Niemców w polskim województwie śląskim narodowy socjalizm i Führer mieli ogromną ilość zwolenników, a ich związek znalazł się pod wpływem nazistowskiej Jungdeutsche Partei. Byli jednak wśród Niemców także tacy, jak Eduard Pant, senator, którego antyhitlerowskie wystąpienia wprawiały w zakłopotanie i rosnące zniecierpliwienie rząd w Warszawie. Pant zresztą przestał być przewodniczącym Związku Niemców i senatorem, a założona przez niego partia chrześcijańska, do której mogli należeć zarówno katolicy, jak i ewangelicy, zanadto wyprzedziła swoją epokę. Pant zmarł na ołowicę przed wkroczeniem wojsk hitlerowskich.

Podczas gdy Niemcy po polskiej stronie granicy tworzyli piątą kolumnę, by wspomóc armię niemiecką w chwili napaści na Polskę, władze niemieckie, wykorzystując trudności ekonomiczne w województwie śląskim, przeciągały na swoją stronę niezaangażowanych narodowo górników, dając im zatrudnienie w kopalniach po swojej stronie i oferując mieszkania za zapisanie się do NSDAP. CDN


Ostatnio zmieniony przez lutnia dnia Wto 10:12, 05 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:52, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Druga wojna światowa, która rozpoczęła się od prowokacji gliwickiej, przyniosła z sobą nowy podział na Górnym Śląsku: na ofiary i katów. Koło historii znów się odwróciło i ci, którzy wcześniej opowiedzieli się za Polską, znaleźli się wśród przegranych. Pierwszego września drogi zapełniły się uchodźcami, którzy nie liczyli się z tym, że wojska hitlerowskie w wyniku "blitzkriegu" w bardzo krótkim czasie spotkają się z armią sowiecką "wyrównującą" granicę. Podczas gdy część polskich celników i policjantów została przeniesiona jeszcze przed wybuchem wojny na wschód, podczas gdy część ludności uciekała, inni - byli powstańcy śląscy i harcerze - próbowali stawić zbrojny opór najeźdźcom, idąc na granicę z giwerami z pierwszej wojny światowej. Ich wysiłek nie mógł się okazać skuteczny... Jeszcze inni witali oddziały niemieckie jak wybawicieli, którzy przyszli, by ponownie połączyć podzielony heimat. Dla jednych zaczęły się lata hitlerowskiego terroru, dla innych - lata próby człowieczeństwa. I oto kolejny paradoks, który wystąpił nie tylko na Śląsku, lecz tu dał się odczuć ze wzmożoną siłą: ci, co stali się ściganą zwierzyną, byli w znacznej mierze zwolnieni od wyborów moralnych, podczas gdy pozostali musieli codziennie godzić się na ustępstwa moralne, by nie zostać zaliczonym do grupy "heimatloser Ausländer" lub wręcz do wrogów Rzeszy. Niektórzy w tej sytuacji ubiegali się o zaliczenie do wyższej kategorii volkslisty, inni zapisywali się do organizacji nazistowskich, chcąc wykazać się mniej lub bardziej szczerą lojalnością wobec władzy, jeszcze inni zamykali się w sobie, unikając wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym, udawali się, jakbyśmy to dziś powiedzieli, na wewnętrzną emigrację, żyjąc w zamkniętej przestrzeni swojej osobowości, a w najlepszym wypadku - swojej rodziny, chociaż to także nie było takie oczywiste, bo podziały, które od początku wieku albo jeszcze dłużej przebiegały w poprzek rodzin, teraz stały się jeszcze ostrzejsze, ponieważ okrutna władza totalitarna żądała bezwzględnego posłuszeństwa od swoich poddanych. A więc ludzie zamykali się w sobie niepewni, czy za chwilę nie zostaną wyrwani do kolejnego egzaminu kolejnym zarządzeniem totalitarnej władzy. Podziały w poprzek rodzin sprawiły, iż właśnie tu bracia, którzy stanęli naprzeciw siebie w powstaniach, w latach brunatnego terroru mogli ponownie znaleźć się po przeciwnych stronach frontu. Ale równie dobrze mogli razem zasiąść do stołu wigilijnego: jeden w mundurze SA, drugi - poszukiwany przez gestapo.

Totalitaryzmy mają to do siebie, że wyzwalają w ludziach niespodziewane pokłady bestialstwa, lecz z drugiej strony - nieprzeczuwalne bohaterstwo. Zdarzało się, że rodziny poległych na froncie wschodnim, narażając się na aresztowanie i obóz podrzucali żywność jeńcom rosyjskim w przyzakładowych filiach obozów jenieckich czy koncentracyjnych. Nie byli w stanie bezczynnie patrzeć na cierpienia wrogów.

To wszystko jednak miało przyjść później. Początek wojny przyniósł na Górnym Śląsku drugą falę wypędzenia w ciągu zaledwie dwudziestu lat. Zdeklarowani Polacy byli wysiedlani do Generalnej Guberni. Równocześnie Sowieci wywozili do Kazachstanu i na Syberię Polaków z kresów, a w ich liczbie także Górnoślązaków, którzy dotarli podczas ucieczki lub służbowo na ziemie opanowane przez ZSRR po siedemnastym września. Wśród polskich policjantów, zamordowanych w Ostaszkowie, znalazło się nieproporcjonalnie wielu ze Śląska. Nie brakowało także polskich Ślązaków w Auschwitz i innych obozach koncentracyjnych. A co można powiedzieć o Żydach śląskich, którzy razem z całym swoim narodem mieli zostać w ramach "Endlösung" wymordowani do ostatniego człowieka? Byli współobywatelami, którzy wyjątkowo zasłużyli się dla kultury naszego regionu. Monumentalny budynek Sejmu Śląskiego zbudował żydowski przedsiębiorca budowlany, pochodzący z naszego regionu wybitni naukowcy - nobliści: Otto Stern i Edyta Geppert- Meier również należeli do tych naszych współobywateli, którzy mieli zostać zlikwidowani...

Nie chodzi o to, by porównywać skalę cierpień, doznanych od jednej lub drugiej strony, aby w ten sposób relatywizować czyjąkolwiek winę. Ważne jest coś zupełnie innego: losy ludzkie na Górnym Śląsku okazały się wyjątkowo pogmatwane: przedwczorajszy żołnierz pruski, który wczoraj był polskim urzędnikiem, dzisiaj mógł stracić życie w obozie NKWD albo też jutro wrócić z Armią Czerwoną i wypędzać Niemców, by po latach samemu wyjechać do Niemiec, powołując się na swoją niemiecką prehistorię. Albo też mógł jako potomek szeregowego powstańca z trzecią volkslistą trafić ze swoją volkslistą numer dwa do elitarnej jednostki wojska niemieckiego, by po wojnie zostać wciągniętym w zamian za "pomoc" w "rehabilitacji" do aparatu polskiej władzy ludowej. Tu wszytko było możliwe: Niemiec mógł zostać Polakiem, Polak – Niemcem i ani przez chwilę nie musiał niczego sobie wymyślać ani wmawiać, bo w wielu Górnoślązakach Polak i Niemiec tkwili równocześnie, biorąc górę w zależności od sytuacji. Niczego nie musiał więc sobie wmawiać, ponieważ autentycznie był po trochu jednym i drugim, a największym jego pechem było to, że ani jedna ani druga strona nie potrafiła ani nawet nie chciała zadać sobie trudu, by ten jego dwoisty charakter zrozumieć. Tu zdarzali się ludzie, którzy potrafili sprzeciwić się rozkazowi zatopienia kopalni dwukrotnie: w trzydziestym dziewiątym, gdy wkraczali hitlerowcy i w czterdziestym piątym, gdy wkraczali sowieci. I zawsze: nawet jeśli byli bohaterami, nie przestawali być równocześnie podejrzanymi. CDN
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:54, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Pisząc o paradoksalnych biografiach Górnoślązaków nie sposób trzymać się chronologii. Chcąc zrozumieć te życiorysy, należałoby mieć bez przerwy przed oczyma wszystkie najważniejsze fakty historyczne, a równocześnie stale posiadać świadomość uwarunkowań rodzinnych, wyznaniowych i ekonomicznych, jakim podlegali, by nie zagubić się w ocenie ich decyzji o charakterze narodowym, które nie miały jednak nic wspólnego z żadnym nacjonalizmem. Górnoślązak bywał tym, kim musiał być aby przeżyć, z reguły deklarował się jednak tylko na tyle, na ile było to konieczne, bo doskonale wiedział, że zbytnie wychylanie się może się dla niego osobiście i dla jego bliskich okazać zgubne. Umiarkowanie także nie było gwarancją przeżycia, lecz dawało pewną szansę, czasem tylko odroczenie wyroku losu.

Górnoślązaków można było spotkać na wszystkich frontach drugiej wojny światowej: w wehrmachcie, kriegsmarine i luftwaffe, w armii generała Andersa i w Armii Czerwonej oraz w dywizji kościuszkowskiej. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych mniejszość niemiecka stawiała pomniki i na kilku z nich pojawiły się napisy "Unseren gefallenen Helden" - "naszym poległym bohaterom" - pomyślałem, że powinny one brzmieć inaczej: "Unseren Gefallenen und unseren Helden" - "naszym poległym i naszym bohaterom". Poległymi byli żołnierzami na froncie wschodnim, w Afrika Korps, w Luftwaffe i Kriegsmarine. Bohaterami zaś ci, którzy mieli odwagę przeciwstawić się władzy Hitlera.

Kiedy pod koniec 1944 roku stało się już oczywistym, że Hitler przegrał wojnę, rozpoczęła się na Górnym Śląsku największa migracja, jaką pamiętały te ziemie. Niemcy przybywali tu przez całe wieki, przyczyniając się stopniowo i powoli do jej rozwoju. Najpierw zakładano miasta na prawie niemieckim, udoskonalano metody uprawy ziemi i rzemiosła, zakładano manufaktury. Później zaczął powstawać przemysł, zalążki nauki, następował rozwój społeczny. Przez sześć wieków wielu Niemców spolonizowało się, wielu rodzimych mieszkańców Górnego Śląska, posługujących się językiem polskim, uległo germanizacji. Wszystko się przemieszało i dopiero pod koniec dziewiętnastego, a zwłaszcza w dwudziestym wieku, nastąpiła gwałtowna polaryzacja. W ostatnich tygodniach 1944 okazało się, że wszyscy, którzy czuli się związani z Niemcami, są zagrożeni. Wielka ewakuacja jednak nie była już możliwa ze względu na manewr oskrzydlający w wykonaniu Armii Czerwonej, która mając za nic życie ludzkie dążyła do zachowania przemysłu górnośląskiego.

Dawna granica podziału Górnego Śląska stała się granicą relatywnie mniejszych i większych ekscesów zwycięskich wojsk. O ile do "linii Czarnawki" Rosjanie mordowali i gwałcili sporadycznie, to za nią nic już nie wstrzymywało ich od gwałtów, rozstrzeliwania kobiet, dzieci i starców oraz grabieży. Byli na ziemi wroga i nie obchodziło ich to, że ci, którzy naprawdę byli odpowiedzialni za wojnę i system hitlerowski, zdążyli się ewakuować, na miejscu pozostali zaś w większości ludzie, których jedyną zbrodnią było to, iż mieszkali na ziemi, należącej do Niemiec, jakkolwiek nawet nie wszyscy z nich czuli się Niemcami.

W pierwszych miesiącach po wkroczeniu Rosjanie wywieźli na Wschód tysiące mężczyzn do katorżniczej pracy i w tym wypadku również narodowość wywożonych była im obojętna. Wróciło z Rosji niewielu, większość z nich tak schorowana, że w krótkim czasie poumierali. Pomniki "wdzięczności" Armii Czerwonej, które stały w każdym mieście w Polsce, na Górnym Śląsku były w gruncie rzeczy pomnikami zbrodni. Zanim jeszcze zwycięskie mocarstwa podjęły w Poczdamie ostateczną decyzję w sprawie wysiedlenia ludności niemieckiej z terenów, na które została po wojnie przesunięta Polska, rozpoczęto szeroko zakrojoną akcję wysiedlania. Przy tej okazji wywieziono do stref okupacyjnych Niemiec wielu Ślązaków indyferentnych pod względem narodowym. Wielu Ślązakom niemieckim odmówiono jednak prawa wyjazdu, jeśli ich umiejętności zawodowe mogły okazać się przydatne na miejscu. Panowała w tej mierze pełna dowolność. Równocześnie zarówno niemieccy, jak i polscy mieszkańcy tej ziemi, byli osadzani w obozach: w Jaworznie, Świętochłowicach, Łambinowicach i wielu innych. Górnoślązacy zostali w pierwszym okresie powojennym - jako byli obywatele III Rzeszy - uznani za winnych wszelkich zbrodni hitleryzmu i jako tacy pozbawieni wszelkich praw. Można ich było wyrzucać z mieszkań, rabować bezkarnie ich dobytek, pozbawiać domów i gospodarstw. Nieważne, kim się czuli. Nawet byli powstańcy śląscy w komunistycznej, "internacjonalistycznej", to znaczy absolutnie podporządkowanej Związkowi Radzieckiemu Polsce, winni byli nacjonalizmu w imię starej Polski, Polski wyzyskiwaczy. Ci zaś, którzy walczyli w polskim wojsku na Zachodzie, byli tym bardziej podejrzani: zarówno jako byli obywatele niemieccy, jak i "pachołki kontrrewolucji", czyli "karły reakcji".

Gdy ze Śląska wypędzano Niemców, równocześnie ze Wschodu przybywali ekspatrianci polscy, których do niedawna zgodnie z wręcz orwellowską nowomową uparcie nazywano "repatriantami". Nie oni jednak mieli być głównymi nośnikami nowej kultury w kraju, który z jednego totalitaryzmu wpadł w drugi, równie obłędny. Nową kulturę mieli szerzyć zaufani towarzysze.

W latach czterdziestych na Górny Śląsk zwaliły się wszystkie możliwe nieszczęścia i nie było takiej postawy, która chroniłaby jego mieszkańców od nieszczęść albo od klęsk moralnych. Górnoślązacy w tym okresie w ostateczny sposób zostali zepchnięci najpierw do roli mięsa armatniego, a potem siłyroboczej. Wszelkie próby uchronienia siebie i swoich bliskich od niebezpieczeństw musiały skończyć się konfliktem sumienia, bo jedynym, czym mogli posłużyć się w tym celu, było osobiste zaangażowanie się na rzecz jednego lub potem drugiego systemu bezprawia. W ten sposób większość mieszkańców Górnego Sląska stało się ofiarami obydwu. Lecz zdarzali się i tacy, którzy w obydwu totalitaryzmach należeli do oprawców. Przemilczenie ich istnienia oznaczałoby poddanie się bezpłodnej martyrologii, od której jużtylko krok do owej specyficznej formy pychy, jaką jest mesjanizm. Górnoślązacy nigdy nie próbowali nikogo zbawiać, dorabiając ideologię do swoich cierpień.

W latach stalinowskich zamknęła się na Górnym Śląsku klatka. Kto wtedy był rozłączony z rodziną, ten długo nie mógł się z nią połączyć. Kto czuł się Polakiem, musiał tego dowieść. Kto czuł się tylko Ślązakiem, był uznawany za Niemca. Kto czuł się Niemcem, skazany był na milczenie. Nowy system tak samo jak poprzedni chciał do siebie przyciągnąć przede wszystkim młode pokolenie. Synowie wczorajszych chłopców z HJ, zbuntowani przeciw swoim ojcom ubierali czerwone krawaty wierząc, dokładnie tak samo jak niegdyś ich ojcowie, że biorą udział w czymś wyjątkowym w historii ludzkości. Wtedy jeszcze dopuszczano Ślązaków do stanowisk. Były komunista niemiecki mógł zostać polskim sekretarzem partyjnym i przemawiać do towarzyszy: "So, my muszymy robić schneller und besser, coby mogli zeigen tym imperialisten!". Po kilku latach tacy jak on zniknęli z trybun i stanowisk. Pozbywano się nawet tych najwierniejszych z wiernych, ponieważ tymczasem wyrosła kadra jeszcze bardziej zaufanych. Po śmierci Stalina wydawało się przez chwilę, że polski komunizm będzie miał nieco inną twarz, niż sowiecki. Sprawdziło się to częściowo za Gomułki: w Polsce było na pewno inaczej, niż w ZSRR czy NRD, lecz w gruncie rzeczy system pozostał ten sam i nadal na Śląsku ludziom żyło się podle: ciężka praca za nędzne wynagrodzenie, inwigilacja, kolegia do spraw wykroczeń i wyroki za "propagowanie kultury niemieckiej", jeżeli ktoś doniósł, że na urodzinach ciotki śpiewano "hoch soll Sie leben!".

W tym czasie jednak klatka wypuszczała już od czasu do czasu ludzi, którzy byli na tyle zdeterminowani, by zostawić wszystko, co do nich należało, łącznie ze swojskim krajobrazem i wyjechać do krewnych, którzy uciekli bądź zostali wysiedleni do Niemiec. Przeważnie jednak, wyjeżdżając, zostawiali tu pozostałą część rodziny i podział istniał nadal, tak samo jak po trzecim powstaniu, a nawet przed nim, jakkolwiek teraz granica została przeniesiona o trzysta kilometrów na zachód.
CDN
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:57, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Potem, po siermiężnym Gomułce, przyszły czasy podszywającego się pod śląskość zagłębiowskiego repatrianta z Francji Gierka i rozpoczął się gwałtowny rozwój na kredyt. Zaczęto budować coraz większe huty i zwiększać wydobycie węgla, powstała pierwsza fabryka samochodów małolitrażowych, na Górny Śląsk ładowano wszelką możliwą produkcję ciężką, powiększając i tak już nieznośne problemy ekologiczne. Z czasem okazało się, że właśnie tu rodzi się najwięcej upośledzonych dzieci, a średnia długość życia jest niższa o kilka lat niż w innych regionach Polski. Nowe zakłady potrzebowały nowych rąk do pracy. Propaganda więc zaczęła prześcigać się w tworzeniu mitu śląskiego Eldorado, gdzie każdy dostaje mieszkanie, gdzie są najwyższe zarobki i gdzie nie ma żadnych problemów zaopatrzeniowych. Zaczęli się więc na Górny Śląsk gremialnie zjeżdżać młodzi ludzie z całej Polski - najczęściej ci, którzy w swoich rodzinnych stronach nie mieli żadnych perspektyw, bo brakowało im wykształcenia, nie było dla nich miejsca na roli, a na Śląsku - zdawało im się - pieczone gołąbki same wpadają do gąbki. Miejscowi, a do miejscowych zaliczyć można było w tym okresie zarówno rodowitych Ślązaków, jak i tych, którzy przyjechali tu trzydzieści lat wcześniej, wysiedleni ze Wschodu, zostali nagle skonfrontowani z niesamowitym zalewem prymitywizmu, braku kultury osobistej i agresywności młodych mieszkańców hoteli robotniczych, którzy zorientowali się szybko, że zostali oszukani, bo na Śląsku owszem, można było zarobić, ale za pracę znacznie cięższą i w znacznie większym wymiarze czasowym, niż gdziekolwiek. Starzy Ślązacy czuli się coraz bardziej obco w swoich osadach, osaczonych ze wszystkich stron przez betonowe silosy mieszkalne, zamieszkałe przez wciąż rosnące zastępy przybyszy.

Natomiast problemu podziału rodzin nie rozwiązała nawet akcja "łączenia rodzin" za Gierka, który w zamian za wypuszczenie kilkuset tysięcy Ślązaków zainkasował od Niemców miliard marek - miliard, który w latach dziewięćdziesiątych został przeznaczony na finansowanie wspólnych polskoniemieckich projektów. Szansę na wyjazd mieli za Gierka wszyscy, nawet powstańcy śląscy i ich potomkowie, którzy jako emeryci ze "starego portfela" nie potrafili związać końca z końcem, a ponadto nie czuli się na Śląsku "u siebie". To nie był już ich kraj. Wyjeżdżali więc gremialnie, zasilając formalnie szeregi "wypędzonych" z dowodem wypędzenia "A", podczas gdy ich polscy małżonkowie otrzymywali dowód "B". Łącząc jedne rodziny, rozrywano drugie i w ten sposób, gdyby Niemcy nie zorientowali się, że ich "łódź jest pełna" i gdyby trwało to jeszcze przez kilkanaście lat, na Śląsku nie pozostałby już chyba ani jeden rodowity Ślązak. Ba, wyjeżdżali nawet niektórzy z tych, co przez lata byli podporą systemu komunistycznego w Polsce. Wyjeżdżający dzięki Gierkowi, mimo iż uznani za "wypędzonych", tylko sporadycznie zapisywali się do ziomkostw. Nie utożsamiali się z krzykliwymi hasłami liderów Związku Wypędzonych, a zjazdy ziomków były dla nich przede wszystkim okazją do spotkań z dawnymi sąsiadami, rozrzuconymi teraz po Niemczech. Z głośników dobiegało gromkie wołanie: "Schlesien bleibt unser!", a w tym samym czasie w kuluarach rozlegały się okrzyki zdumienia: "Achim! Toś ty sam tyż przyjechoł?". Różnie im się tam powiodło. Niektórzy zrobili kariery zawodowe, większość jednak musiała zadowolić się pozycją o szczebel niższy, niż w Polsce. Czuli się wykorzenieni, niektórzy chcieli stać się bardziej niemieccy niż rodowici Niemcy znad Renu, lecz ci wszyscy, którzy dążyli do jak najszybszej i jak najpełniejszej asymilacji, ponieśli sromotną porażkę, miejscowi bowiem byli gotowi zaakceptować tylko tych, których celem była integracja; tych, którzy nie wypierali się swoich korzeni i swojej przeszłości w Polsce. Nikt nie wierzy ludziom, w których postawie jest wyczuwalny fałsz, którzy zmieniają nazwiska i znając kilkaset słów w nowym języku udają, że zapomnieli tego, którym posługiwali się przez dziesiątki lat. Nie były odosobnione przypadki, że lepiej od przesiedleńców potrafili wejść w miejscowe społeczeństwo Polacy, rzuceni do Niemiec jako emigranci.

Po krótkim okresie "Solidarności" partia w Polsce zerwała się do swojego boju ostatniego, ogłaszając stan wojenny. I znowu Górny Śląsk zapłacił najwyższą cenę, tu bowiem strzelano do strajkujących górników, tu padli zabici i ranni. Życie toczyło się dalej, lecz przez kilka lat jakby wróciły skarykaturowane czasy stalinowskie: pełno patroli milicyjnych na ulicach, szpicle w pracy, a nieraz we własnym domu. Wielu teraz dopiero zdecydowało się opuścić to jedyne naprawdę własne miejsce pod słońcem, zwłaszcza ci, którym przedstawiono alternatywę: wyjazd albo więzienie. To byli pierwsi naprawdę wypędzeni po 1945 roku. Niektórzy z nich wrócili po przełomie 1989, większość jednak wrosła w kraje, do których wyjechała. Ze Śląska wyjeżdżali przede wszystkim do Niemiec, chociaż zdarzali się i tacy, których zagnało do Stanów Zjednoczonych, do Kanady czy do Australii, gdzie dołączyli do Ślązaków, których los rzucił tam tuż po wojnie, oraz do potomków starych emigrantów sprzed wojny i z dziewiętnastego wieku.

To nie tak, że Górnoślązacy zawsze i bez wyjątku byli skazani na ciężką pracę pod ziemią lub przy wielkim piecu albo na uprawianie swoich nędznych paru hektarów roli. Wielu zdobyło wykształcenie akademickie, niektórzy porobili kariery naukowe, artystyczne, polityczne. Niektórzy doszli do wysokich stanowisk w przemyśle, inni, jak minister Mitręga czy wojewoda Ziętek, do wysokich stanowisk w rządzie i administracji. Nie oni jednak w decydujący sposób kształtowali i kształtują samopoczucie swoich ziomków. Ba, mieszkańcy innych regionów także nie postrzegają Górnoślązaków przez pryzmat ich najwybitniejszych przedstawicieli. Kazimierz Kutz opowiadał mi kiedyś o nieprzyjemnym zdziwieniu pewnej pani, kiedy dowiedziała się, że jest Ślązakiem. A profesor Miodek? To ten wybitny znawca polszczyzny jest tylko Hanysem?!

Wykształcenie tradycyjnie nie należało do dóbr, stawianych na Górnym Śląsku zbyt wysoko. Ludzie tu nad teoretyczną i abstrakcyjną wiedzę przedkładali umiejętności praktyczne. Większość więc potwierdzała tezę o swojej przydatności jedynie do prac manualnych. Część jednak - i to coraz bardziej znacząca - potrafiła wyrwać się z robotniczo-chłopskiego przeznaczenia i zdobyć szlify inżynierów, nauczycieli, prawników, ekonomistów, duchownych. Już przed wojną, na podzielonym Śląsku, rozpoczęło się - początkowo nieśmiało, potem coraz szerzej - kształcenie Ślązaków, wychodzenie przez nich z tradycyjnej roli ludu do najcięższej harówki, nie wymagającej specjalnych kwalifikacji. Po wojnie wielu z tych, którzy pozostali na Śląsku, także nie poprzestawali na szkole zawodowej, a ci, którzy zostali zmuszeni do wyjazdu bądź zdecydowali się na wyjazd w późniejszym okresie, również zaczęli dbać o edukację swojego potomstwa.
CDN
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 8:03, 05 Kwi 2011    Temat postu: Zrozumieć Śląsk

Własnej historii jednak musieli uczyć się niemal wyłącznie z opowiadań rodzinnych i z albumów, które są w niemal każdym śląskim domu. Bardzo często okazywało się, że oficjalna historia, zarówno ta, której uczono w Polsce, jak i ta, której uczono w Niemczech, zupełnie nie pokrywa się z tym, o czym rozmawiano w domu. Gdybyśmy ulegli propagandowej interpretacji historii Śląska, obojętnie czy z polskiego czy niemieckiego punktu widzenia, to nie było chyba rodziny, w której nie znaleźliby się ludzie o biografiach całkowicie zaprzeczających tak zwanym obiektywnym zjawiskom historycznym. Ba, gdyby rozpatrywać te odstępstwa w kategoriach ilościowych, być może okazałoby się, że wiele z tego, co w polskiej i niemieckiej historiografii napisano na temat Śląska, nie dotyczy większości ludzi, którzy tu żyli, ponieważ ich tożsamość odbiegała zarówno od polskich, jak i niemieckich norm. Czy więc nauka, pomijając doświadczenia znaczącej grupy ludzi, rzeczywiście jest obiektywna?

Powiedzmy otwarcie, że historia Górnego Śląska, i to nie tylko historia najnowsza, nie została do końca zbadana, gdyż interpretacje faktów nadal zależą od narodowościowego punktu widzenia historyków i - co jeszcze gorsze - polityków i politykierów. W nieunikniony sposób historia Górnego Śląska jest więc dość powszechnie traktowana jako historia konfliktu polskoniemieckiego. Tymczasem historia tego regionu jest o wiele bardziej skomplikowana. Po pierwsze: Górny Śląsk, to nie tylko Polacy i Niemcy, lecz także Morawianie i Ślązacy - ludzie unikający deklaracji narodowościowych, ograniczający się do tożsamości regionalnej, którą niektórzy od początku lat dziewięćdziesiątych starają się podnieść do kategorii narodu. Jeśli zaś idzie o konflikt polsko-niemiecki, to wielu Górnoślązaków, którzy żyli bądź nadal żyją na tej ziemi, może zaświadczyć o dobrej współpracy Polaków i Niemców, o przyjaźni, a nawet o więzach rodzinnych, łączących ich z ziomkami o odmiennej opcji narodowej. Można przytoczyć dziesiątki, o ile nie setki, przykładów świadczących o tym, że ludzie pomagali sobie nawzajem nawet w najgorszych czasach: znane są przypadki "zadekowania" powstańca śląskiego na posadzie woźnego w szkole, odległej o kilkadziesiąt kilometrów, przez jego sąsiada, który należał do SS. Podobne sprawy zdarzały się także po wojnie, gdy polscy Górnoślązacy poświadczali polskość swoich sąsiadów, żeby ich nie wysiedlono.

Nie należy ulegać złudzeniom: przypadki takie, nawet jeśli były stosunkowo liczne, należały jednak do wyjątkowych. W czasach totalitaryzmów, a nawet przedtem, gdy Polska czuła się jeszcze niepewnie z odzyskaną po stu dwudziestu trzech latach niepodległością, a Niemcy nie potrafiły pogodzić się z wynikami przegranej, wywołanej przez nich pierwszej wojny światowej, regułą była niechęć, nienawiść, przemoc i denuncjacja. O tym wszystkim wiadomo. Mimo to nieuwzględnianie w dniu dzisiejszym drugiej strony, uporczywe oglądanie się za siebie i stałe powoływanie się na doświadczenia poprzednich generacji, poprowadziłoby mieszkańców Górnego Śląska donikąd: sytuacja zmieniła się diametralnie i w latach dziewięćdziesiątych Niemcy stały się najpewniejszym sojusznikiem Polski w dążeniu do struktur europejskich i NATO. Po raz pierwszy od wieków Niemcy i Polacy stanowią nie tylko swoistą "wspólnotę losów", tak jak stało się to po wojnie, kiedy jedni i drudzy zostali wypędzeni na zachód z ziem, na których żyli od pokoleń, lecz łączy ich także wspólnota interesów. Interesy zaś - gospodarcze i obronne - są o wiele lepszą gwarancją przyszłości, niż jakakolwiek ideologia. Dziesięć lat temu nie było to jednak tak oczywiste.

Rok 1989, pięćdziesiąty po wybuchu drugiej wojny światowej, był właściwie dopiero pierwszym rokiem, w którym zaczęły się cofać jej skutki: jałtański podział na strefy wpływów, dwubiegunowy podział świata, a w sprawach polsko-niemieckich po raz pierwszy w dwudziestym wieku, a właściwie po raz pierwszy od pierwszego rozbioru Polski, zarysowała się szansa na dobre ułożenie wzajemnych stosunków. Jedną z konsekwencji wywołanej przez Hitlera wojny i w jej wyniku przesunięcia Polski na zachód było pozostanie w granicach Rzeczpospolitej znacznej liczby ludności, która zachowała tożsamość niemiecką, mimo iż wielu jej przedstawicieli nie znało w dostatecznym stopniu języka niemieckiego. Ba, błędy Polski Ludowej popchnęły w stronę niemieckości wielu Ślązaków indyferentnych narodowo. Dopiero po długich staraniach zarejestrowano stowarzyszenia mniejszości niemieckiej. To z kolei ułatwiło zainicjowanie procesu porozumienia i współpracy polsko-niemieckiej. To, co zajęło tu kilka linijek, jest skomplikowanym procesem, który nie jest i długo jeszcze nie zostanie zakończony. Na Górnym Śląsku daleko nie wszyscy są zwolennikami zbliżenia z Niemcami, niektórzy wciąż uważają mniejszość niemiecką za zdrajców narodu polskiego - dotyczy to w głównej mierze nowych Ślązaków, a więc tych, którzy przyjechali na Górny Śląsk kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu, lecz bynajmniej już nie żyją na walizkach i wiążą swoje plany życiowe z tym regionem. Lecz i wśród członków mniejszości zdarzają się jeszcze postawy, nazwijmy to efemistycznie, polonofobiczne.

Odpowiedź na pytanie, kto jest Ślązakiem, jest prosta: każdy, kto się nim czuje. W związku z tym jednak nie można w żadnym wypadku mówić o jednolitym obrazie Ślązaków na modłę homogenicznego Polaka, obowiązującą w Polsce Ludowej i zapieczoną w ociężałych mózgach ludzi, dla których pojęcie narodu stoi przed pojęciem człowieka. Jednolite wzory postaw i przekonań zdarzają się tylko w propagandzie. Górnoślązacy wchodzą w wiek dwudziesty pierwszy zróżnicowani: nadal są Polakami, Niemcami, tylkoŚlązakami, ale mogą być także Morawianami, Żydami, a nawet Ukraińcami. Nadal zdarzają się wśród nich różnice zdań na wiele tematów. I nadal mogą wyznawać różne religie, a także być biedni lub bogaci, ale niezależnie od wszelkich różnic, to głównie na ich barkach spoczywa sprawa transformacji gospodarczej regionu, od której zależy pomyślność całego kraju i jego szanse w Europie. A przy tym największymi przegranymi przemian ostatniego dziesięciolecia stali się ci, do których strzelano w grudniu 1981, a teraz, kiedy ich sprawa zwyciężyła, trzeba zamykać kopalnie, dla których żyli od pokoleń.

Równocześnie jednak, jak nigdy dotychczas mają szansę na to, by dzięki nim ostatecznie przezwyciężyć antagonizmy polsko-niemieckie, by Górny Śląsk, który zawsze był kością niezgody, zaczął odgrywać rolę łącznika pomiędzy Polakami i Niemcami. Tu bowiem, w tyglu, w którym możliwy był niemal każdy paradoks w biografiach żyjących w nim ludzi, obok pojawiających się sporadycznie paroksyzmów gniewu zawsze istniały niezmierzone pokłady tolerancji dla inaczej myślących, a nawet zupełnie obcych. To był bowiem na tej ziemi warunek przetrwania. A więc wielu Górnoślązaków wie, że należy skoncentrować się na tym, co łączy ludzi, że to właśnie należy wyakcentować i nadać temu odpowiednią rangę, by Górnym Śląskiem przestały rządzić duchy niedobrej przeszłości. To właśnie tu, na Górnym Śląsku, można znaleźć najwięcej przykładów porozumienia i pojednania. I to jeszcze z czasów, kiedy oba te pojęcia w stosunkach polsko-niemieckich uważane były za zdradę stanu i jako takie były ścigane z mocy prawa. Dążenie do tego, by Górny Śląsk stał się pomostem Polski do Europy długo jeszcze pozostanie zobowiązaniem pod adresem współczesnych.
[link widoczny dla zalogowanych]
Dla mnie jest to najbardziej wiarygodny opis śląskiej historii i obecnej rzeczywistości, która pokrywa się z moją wiedzą i doświadczeniem w tym jakże trudnym temacie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 8:09, 05 Kwi 2011    Temat postu:

STANISŁAW BIENIASZ

Stanisław Bieniasz (ur. 8 maja 1950 r. w Pawłowie koło Zabrza, zm. 11 lutego 2001 r. tamże) - polski dramaturg, prozaik, reżyser, publicysta oraz autor sztuk scenicznych i scenariuszy filmowych.
Urodził się w roku 1950 w Pawłowie, który po wojnie został przyłączony do Zabrza. Zanim został pisarzem pracował jako dziennikarz. Jego debiutem był monodram Hotel pod Konfesjonałem wydany w 1977 roku. W ciągu następnych trzech lat napisał kilka sztuk, za które dostał nagrody w konkursach dramaturgicznych. Część z nich została wystawiona w teatrach oraz telewizji. Do najważniejszych pozycji tamtego okresu należą m.in.: Urlop zdrowotny, Czerwone słoneczko,Hałdy i Stary portfel.
Przez 13 lat przebywał wraz z najbliższą rodziną na emigracji, współpracując jako publicysta i autor z Radiem Wolna Europa oraz redakcją polską Deutschlandfunk. W tym czasie powstało kilka sztuk, słuchowisk,kilkadziesiąt opowiadań, a także trzy powieści. Najważniejszymi z nich są:
Ostry dyżur (1984)
Podanie o zezwolenie na życie (1991)
Ucieczka (1991)
Podejrzenie (1991)
Rekonstrukcja (1991)
Sponsor i jego autor (1995)
Niedaleko Kőnigsallee (1997)
W 1994 nakręcono serial TV Spółka rodzinna, do którego stworzył scenariusz. Do najważniejszych sztuk napisanych w latach dziewięćdziesiątych, z których od połowy dekady część sam wyreżyserował , należą:
Biografia
Pora zbiorów
Senator
Ostatnimi powieściami napisanymi przez Bieniasza były: Transfer i Naczelnik, powstałe na przełomie XX i XXI wieku.
Stanisław Bieniasz był założycielem i prezesem Regionalnego Towarzystwa Polsko-Niemieckiego z siedzibą w Gliwicach. W ostatnich latach życia pełnił funkcję radnego i przewodniczącego Komisji Kultury i Sportu w Zabrzu. Zmarł w roku 2001 w Zabrzu. Pośmiertnie odznaczony przez premiera RP Złotym Krzyżem Zasługi, Nagrodą Prezydenta Zabrza oraz Honorową Nagrodą im. Wojciecha Korfantego.
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
babapl
Bywalec



Dołączył: 23 Mar 2011
Posty: 2400
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 13:03, 05 Kwi 2011    Temat postu:

Kawał dobrej roboty, Lutnia!
Ja próbowałam zrozumieć Śląsk, kiedy w latach 70-tych czytałam uroczą książkę Janoscha Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny. Wiele lat później oglądałam w Niemczech kreskówki dla dzieci wg jego rysunków.
Książka mnie zachwyciła swoim ciepłem i humorem, ale o autorze wiedziałam niewiele - dziś wystarczy kliknąć:

Urodził się w Zaborzu-Porembie, dzielnicy Zabrza w 1931. Jego ojciec Jan (niem. Johann) był hutnikiem. Matka Jadwiga (niem. Hedwig) z domu Głodny była osobą bardzo religijną. Ze względu na alkoholowe skłonności ojca duży udział w jego wychowaniu mają dziadkowie. W 1944 w wieku 13 lat Janosch zaczął pracę w fabryce jako ślusarz. 1 czerwca 1945 (data niepewna) razem z rodzicami został wysiedlony do Niemiec i zamieszkał w Oldenburgu, gdzie podjął pracę w fabryce tekstylnej oraz naukę w szkole zakładowej. Od 1953 roku mieszkał w Monachium. Tutaj podjął naukę malarstwa, którą po paru semestrach przerwał.

Janosch choć jest pisarzem niemieckojęzycznym, o sobie mówi : "Czuję się Ślązakiem, to moja narodowość, to moja religia"[2]. Stwierdził też w wywiadzie dla katowickiej Gazety Wyborczej[3]:

Sam po trochu czuję się Polakiem. W mojej rodzinie tylko nazwisko Eckert jest niemieckie. Pozostali moi dziadkowie nazywali się Piecha, Morawiec, Głodny.

Pseudonim Janosch powstał (jak mówi anegdota, której Horst Eckert nie dementuje), kiedy skierował do druku swoje pierwsze opowiadanie Historia konia Wałka (1960) i podpisał je "Janusz", co niemiecki zecer "poprawił" na Janosch. Podczas ostatniego pobytu na Śląsku poprosił aby używać polskiego zapisu jego pseudonimu Janosz.


Proszę, jaki piękny przykład trzech w jednym: Niemiec, Ślązak, Polak.
Tylko co to ma wspólnego z domaganiem się autonomii Śląska? A przecież o tym głównie mówimy, nie odbierając nikomu prawa do utożsamiania się z którąkolwiek etniczną grupą.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 23 Mar 2011
Posty: 6695
Przeczytał: 1 temat

Skąd: ZE SREBRNEGO NOWIU

PostWysłany: Wto 21:21, 05 Kwi 2011    Temat postu: Re: lutnia

Mam kilka uwag do tekstu o Ślązakach. Jestem w pracy i dopiero jutro będę mógł skomentować. Tym niemniej z pewnymi twierdzeniami nie zgadzam się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 21:32, 05 Kwi 2011    Temat postu: Re: Gargangruel

Gargangruel napisał:
Mam kilka uwag do tekstu o Ślązakach. Jestem w pracy i dopiero jutro będę mógł skomentować. Tym niemniej z pewnymi twierdzeniami nie zgadzam się.

Jestem "prawie" pewien że wiem z jakimi, ciekawe czy trafiam?
Poczekam aż skomentujesz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 23 Mar 2011
Posty: 6695
Przeczytał: 1 temat

Skąd: ZE SREBRNEGO NOWIU

PostWysłany: Śro 11:10, 06 Kwi 2011    Temat postu: Re: Zrozumieć Śląsk

[quote="lutnia"]
1. nie można w żadnym wypadku mówić o jednolitym obrazie Ślązaków na modłę homogenicznego Polaka, obowiązującą w Polsce Ludowej i zapieczoną w ociężałych mózgach ludzi, dla których pojęcie narodu stoi przed pojęciem człowieka.
2. niezależnie od wszelkich różnic, to głównie na ich barkach spoczywa sprawa transformacji gospodarczej regionu, od której zależy pomyślność całego kraju i jego szanse w Europie.
3. by Górny Śląsk, który zawsze był kością niezgody, zaczął odgrywać rolę łącznika pomiędzy Polakami i Niemcami.
4. Dążenie do tego, by Górny Śląsk stał się pomostem Polski do Europy długo jeszcze pozostanie zobowiązaniem pod adresem współczesnych.

No, ciekaw jestem, czy takich uwag się spodziewałeś?

Ad 1. To zdanie to bzdura. Homogeniczny Polak, obowiązujący w PRL, z pojęciem narodu stojącym na czele wartości?
Nie chcę tego nawet komentować.
Ad 2. Pomyślność całego kraju i jego szanse w Europie NIE ZALEŻĄ już tak bardzo od Górnego Śląska.
Ad 3. Górny Śląsk w zasadzie NIGDY nie był kością niezgody, z wyjątkiem kilkunastu, może kilkudziesięciu lat, z pierwszej połowy XX wieku.
Ad 4. Pomostem do JAKIEJ Europy miałby być Górny Śląsk? Polska jest w Europie od 1000 lat.

Podsumowanie. Bardzo skomplikowana jest ta historia.
A czy na Górnym Śląsku miała miejsce taka rzeź jak na mojej Pradze?
Albo, czy zdarzyło się tam, że w jednej dzielnicy rozstrzelano jednego dnia 9 tysięcy cywilów?
A może pozbawiano tam praw miejskich za karę?
Wiesz, sporo trzeba aby zaimponować mi w martyrologii.
Zastanawiam się też, czy należę do narodu kurpiowskiego, czy mazurskiego? Chociaż mój dziadek był ze Lwowa, to może do galicyjskiego?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 11:29, 06 Kwi 2011    Temat postu: Re: Zrozumieć Śląsk

[quote="Gargangruel"]
lutnia napisał:

1. nie można w żadnym wypadku mówić o jednolitym obrazie Ślązaków na modłę homogenicznego Polaka, obowiązującą w Polsce Ludowej i zapieczoną w ociężałych mózgach ludzi, dla których pojęcie narodu stoi przed pojęciem człowieka.
2. niezależnie od wszelkich różnic, to głównie na ich barkach spoczywa sprawa transformacji gospodarczej regionu, od której zależy pomyślność całego kraju i jego szanse w Europie.
3. by Górny Śląsk, który zawsze był kością niezgody, zaczął odgrywać rolę łącznika pomiędzy Polakami i Niemcami.
4. Dążenie do tego, by Górny Śląsk stał się pomostem Polski do Europy długo jeszcze pozostanie zobowiązaniem pod adresem współczesnych.

No, ciekaw jestem, czy takich uwag się spodziewałeś?

Ad 1. To zdanie to bzdura. Homogeniczny Polak, obowiązujący w PRL, z pojęciem narodu stojącym na czele wartości?
Nie chcę tego nawet komentować.
Ad 2. Pomyślność całego kraju i jego szanse w Europie NIE ZALEŻĄ już tak bardzo od Górnego Śląska.
Ad 3. Górny Śląsk w zasadzie NIGDY nie był kością niezgody, z wyjątkiem kilkunastu, może kilkudziesięciu lat, z pierwszej połowy XX wieku.
Ad 4. Pomostem do JAKIEJ Europy miałby być Górny Śląsk? Polska jest w Europie od 1000 lat.

Podsumowanie. Bardzo skomplikowana jest ta historia.
A czy na Górnym Śląsku miała miejsce taka rzeź jak na mojej Pradze?
Albo, czy zdarzyło się tam, że w jednej dzielnicy rozstrzelano jednego dnia 9 tysięcy cywilów?
A może pozbawiano tam praw miejskich za karę?
Wiesz, sporo trzeba aby zaimponować mi w martyrologii.
Zastanawiam się też, czy należę do narodu kurpiowskiego, czy mazurskiego? Chociaż mój dziadek był ze Lwowa, to może do galicyjskiego?

No tak, przywaliłeś z "grubejrury", więcej w tym erystyki niż faktycznego zrozumienia, albo mnie prowokujesz?
Zaskoczyłeś mnie, myślałem że "przyczepisz się" do czegoś innego. Mam problemy z wygospodarowaniem wolnego czasu, postaram się odnieść do tego co napisałeś wieczorem. Pozdrawiam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 23 Mar 2011
Posty: 6695
Przeczytał: 1 temat

Skąd: ZE SREBRNEGO NOWIU

PostWysłany: Śro 12:04, 06 Kwi 2011    Temat postu: Re: lutnia

Uważaj Jerzy Rolling Eyes
Rozliczę Cię z tej "erystyki", co do słóweczka...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 17:22, 13 Kwi 2011    Temat postu: Re: Gargangruel

Gargangruel napisał:
Uważaj Jerzy Rolling Eyes
Rozliczę Cię z tej "erystyki", co do słóweczka...


Gargangruel napisał:
Uważaj Jerzy Rolling Eyes
Rozliczę Cię z tej "erystyki", co do słóweczka...


Ad 1. To zdanie to bzdura. Homogeniczny Polak, obowiązujący w PRL, z pojęciem narodu stojącym na czele wartości?
Przeciętny homogeniczny Polak: Nie uznaje korzeni niemieckich, czeskich, ukraińskich etc.etc. Polska tylko dla Polaków, ponadto biały i katolik. Wydałby córkę za mąż za Murzyna z Konga? To się zdarza gdy Polka arbaituje na Zachodzie i przywozi mulatka do mamuśki, bo tylko kolorowy dał jej tam trochę ciepła. Co przeciętny Polak wie o judaiźmie, islamie czy buddyźmie? Tolerancję Polaków to ja widzę jako graffiti na murach, stadionach i portalach internetowych. Chwatit?

Ad 2. Pomyślność całego kraju i jego szanse w Europie NIE ZALEŻĄ już tak bardzo od Górnego Śląska.
A z eksportu czego żyła Polska przez 50lat po wojnie. Jakie to miała hity eksportowe po za granicami Śląska? Uświadom mnie, bo nie kumam? Kawusię, kakauko, cytrusy, pasze, to za eksport mięsa, zboża? Nie żartuj, importowalismy te dobra w milionach ton.
Z czego Gomułka spłacił przedwojenne długi?

Ad 3. Górny Śląsk w zasadzie NIGDY nie był kością niezgody, z wyjątkiem kilkunastu, może kilkudziesięciu lat, z pierwszej połowy XX wieku.
Do K.N. To po co bruździli na tym skrawku ziemi: Piastowie, Habsburgowie,
znów Piastowie, Przemyślidzi, Luksemburczycy, Hohenzollernowie, Habsburgowie i znów Hohenzollernowie. Możliwe że coś poplątałem, albo ominąłem. Popatrz taki spłachetko terytorium a tylu tu wpychało swój ryj.
Czego chcieli?


Ad 4. Pomostem do JAKIEJ Europy miałby być Górny Śląsk? Polska jest w Europie od 1000 lat.
Patrz punkt 1.
[/b]


Ostatnio zmieniony przez lutnia dnia Czw 6:19, 14 Kwi 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gargangruel
Administrator



Dołączył: 23 Mar 2011
Posty: 6695
Przeczytał: 1 temat

Skąd: ZE SREBRNEGO NOWIU

PostWysłany: Śro 18:32, 13 Kwi 2011    Temat postu: Re: lutnia

Jerzy,
to naprawdę Ty napisałeś ten wpis?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 10:05, 14 Kwi 2011    Temat postu:

Na początku 1990 górnik z mojej kopalni przywiózł z odwiedzin u rodziny w Westfalii pismo od centrali górniczej Nordrheim-Westfalen z propozycją nawiązania kontaktów w celu bliższego poznania się i ewentualnej współpracy. Ponieważ górnicze związki w Niemczech były pod kontrolą SPD ich władze niechętnie odnosiły się do Solidarności, związku wybitnie chrześcijańskiego a Krajówka "S"z Wałęsą na czele torpedowała wszelkie próby nawiązania z nimi współpracy. Nie wiedzieliśmy wówczas że Wałęsa poparł plan Balcerowicza o szybkim doprowadzeniu kopalń do bankructwa i zamykaniu ich w/g wzorów opracowanych przez rząd brytyjski. To był perfidnie prosty plan, zamrozić ceny węgla na poziomie 500 starych złotych za tonę a uwolnić
ceny całego otoczenia górnictwa o ile chodzi o energię, potrzebne materiały, urządzenia górnicze, opłaty środowiskowe, eksploatacyjne i za szkody górnicze. W wyniku inflacji po roku czasu za tonę wydobytego węgla, nie dało się kupić worka ziemniaków.
Niemcy poszli inną drogą, wstrzymano przyjęcia na kopalnie, pozwalając pozostałym górnikom możliwość dopracowania do emerytury. Postawiono na wysokie bezpieczeństwo, nowoczesną technologię i komfort pracy na dole. To podnosiło koszty wydobycia, które finansował budżet RFN. Doszło do tego że na niektórych kopalniach rząd dopłacał do 200 marek do wydobytej tony węgla. Per saldo okazało się to w miarę opłacalne patrząc na spokój społeczny, zdrowie psychiczne górników i ich rodzin, utrzymania zakładów produkujących maszyny i urządzenia górnicze które miały czas i możliwość znalezienia sobie nowych rynków zbytu(Chiny, Australia itd.), płacenia podatków na rzecz landu i miast. Ale do rzeczy.
Mam córkę która z mężem żyje i pracuje w jednym z kurortów w pobliżu Bonn i było już ustalone że Święta Wielkanocne obchodzimy u niej, postanowiłem skoczyć samochodem do ludzi którzy nas zapraszają do współpracy aby ustalić jak sytuacja wygląda na miejscu, uzgodnić pewne szczegóły. Poznałem ciekawych, wspaniałych ludzi i dogadaliśmy się szybko jak to górnik z bergmannem. Okazało się że ich Związek ma olbrzymie problemy finansowe wynikające z kosztów prowadzenia akcji protestacyjnych w obronie miejsc pracy, opłat wszelkiego rodzaju ekspertyz i opłat dla doradców i ekspertów. Nie mają stałego Dnia Górnika, organizują je wówczas gdy zgromadzą odpowiednie środki ze składek związkowych, datków i wsparcia odpowiednich sponsorów. Planowano zorganizować w tym roku BERGPARADE w Gelsenkirchen, w połączeniu z jakimś lokalnym świętem, aby licznym udziałem mieszkańców podnieść rangę i znaczenie tego święta. Planowany był udział delegacji i Pocztów Sztandarowych czynnych jeszcze kopalń Westfalii i już zamkniętych. Po przemarszu przez centrum miasta, miał się odbyć FEST na 1000 osób w hali Schalke 04. Każdy z uczestników tego festu musiał wnieść opłatę w wysokości 25 DM, co było wówczas kwotą nie małą, w zamian miał otrzymać półmisek wędlin, 2 kufle(300ml) piwa i dwa kieliszki wódki, jeżeli chciał więcej, to już za swoją kasę. W ramach sponsoringu władze klubu Schalke 04 dawały nam do dyspozycji pokoje w hoteliku klubowym, plus śniadanie. Powiedziałem że przedstawię na mojej kopalni to co tu usłyszałem i widziałem, odpowiedź dostaną na piśmie, nie ukrywałem że mam pozytywne nastawienie do ICH propozycji i że wizyta naszej delegacji jest raczej pewna. CDN
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 13:27, 15 Kwi 2011    Temat postu:

Wyjechaliśmy w czerwcu 1990 roku. W skład delegacji oprócz mojej skromnej osoby wchodzili: Kolega przewodniczący Solidarności sąsiedzkiej kopalni, trzech weteranów "S" z lat 1980-1981, przodowy, hajer i kombajnista którzy tworzyli Poczet Sztandarowy "S" mojej kopalni, Śp. Adam Stepecki jako przedstawiciel władz związkowych Regionu(zginie w wypadku samochodowym wraz z Grzegorzem Kolosą pod Koziegłowami 4 IX 1993r. wracając z Warszawy, gdzie w NIKu przedstawili materiały związkowe związane z nadużyciami w handlu węglem w spółkach węglowych), Dyrektor mojej Kopalni(sam zgłosił chęć uczestnictwa, dając do dyspozycji swój mikrobus), no i kierowca busa, wszyscy oczywiście w górniczych galowych mundurach. Pobyt miał trwać od środy do niedzieli i tak się stało. Przyjechaliśmy do Gelsenkirchen późnym popołudniem, gdzie organizatorzy czekali na nas z obiado-kolacją. Na następny dzień był zaplanowany wyjazd do Bottrop na kopalnię (Bergwerk) "Prosper-Haniel", której to Zarząd potężnym sponsoringiem na potrzeby Święta Górniczego, załatwił sobie prawo goszczenia delegacji z Polski. Witał nas Dyrektor Kopalni i już na wstępie wyszło że dzięki trzem inżynierom górniczym z Przedsiębiorstwa Budowy Szybów, Polakom co oni sami podkreślali, kopalnia ma zapewnioną egzystencję na jakieś 25-30 lat. Okazało się że wyczerpywały się dostępne złoża węgla, szanse na dalsze istnienie kopalni dawały złoża węgla koksującego w odległosci 3-4km od szybów wydobywczych, na głębokości 300-400m. Problem polegał na tym że pierwotnie planowano na tym złożu postawić nową kopalnię, ale w nowych realiach nikt nie chciał wyłożyć gigantycznych pieniędzy na jej budowę. Kopalnia "Prosper-Haniel" doszła w rejon tych pokładów węgla ale istniejący przekop był na głębokości 560m i oto trzej młodzi Polacy, absolwenci Politechniki Gliwickie zatrudnieni Przez PBSz przy remoncie starego szybu w tej kopalni, przedstawili unikatowy w skali światowej projekt wywiercenia szybiku wydobywczego od dołu, projektując nie tylko odpowiednie urządzenie ale i odpowiednią technikę odwiertu. Co ciekawe kopalnia nie potrzebowała żadnych subwencji, przynosząc pokaźny zysk. Dwaj z nich byli razem z Dyrektorem i to oni byli naszymi przewodnikami i tłumaczami na dole, w drodze na ścianę wydobywczą kopalni. W drodze do szybu były umiejscowione plansze z rejonami kopalni i to na nich górnik wieszał swój znaczek(markę) ze swoim nazwiskiem i przypisanym mu numerem, rozwiązanie nie stosowane w polskim górnictwie. Dlaczego o tym piszę? Bo zaskoczyły nas nazwiska, same Poloczki, Bujoczki, Nowoczki, Gajowczyki a nawet Malinowski, Kowalski itd.itp, nazwisk typowo niemieckich jak na lekarstwo. To wówczas do nas dotarło że przez wiek XIX do końca lat 30tych XX wieku do Westfalii wyemigrowało około miliona Ślązaków, ostatnich w ilości 30-40 tysięcy z czerwonymi okładkami kenkart z IV grupą DVL(Rückgedeutschte) w latach 1940-1941 deportowali naziści z Górnego Śląska, do pracy w kopalniach i hutach tego landu.

Ostatnio zmieniony przez lutnia dnia Pią 14:02, 15 Kwi 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 14:38, 25 Maj 2011    Temat postu:

O Śląsku mogę nieskończenie, ale na razie jesteśmy w Gelsenkirchen, a raczej Bottrop, na kopalni "Prosper Haniel" i szykujemy się do zjazdu na dół kopalni, aby zobaczyć jak wygląda niemieckie górnictwo węgla kamiennego. W łaźni wyższego dozoru dostajemy stosowne ubrania robocze i czekając na niemieckiego Dyrektora Kopalni, dowiadujemy się że po wyjeździe, Zarząd Kopalni przygotował nam spotkanie przy grillu, z "wszystkimi szykanami" i że mamy możliwość zaprosić do czterech pracowników tej kopalni, których życzymy sobie bliżej poznać. Odpowiadam że o ile to możliwe, to chcemy poznać i dowiedzieć się jak sobie radzą Ślązacy którzy wyemigrowali, bądź uciekli z Polski w ostatnich kilku latach i takich pragniemy zaprosić. Jak zawsze mając na uwadze że jest to kraj protestancki a w Regionie rządzi SPD, pytam jak witać się z górnikami, czy Szczęść Boże jak w Polsce będzie tu stosowne? Okazało się że powitanie Grüss Gott jest jak najbardziej na miejscu. Już na dole, jeden z inżynierów z PBSzu który przekazał Dyrektorowi moją prośbę, w delikatny sposób zasugerował bym zrezygnował z zaproszenia Ślązaków, bo godnych tego zaszczytu górników ze Śląska na tej kopalni nie ma. Zaproszenie na przyjęcie do Zarządzających Kopalnią to swego rodzaju nobilitacja, takim ludziom jest jakby więcej wolno a kopalnia ma swoją hierarchię i nikt odpowiedzialny nie może tego burzyć. Skinąłem głową że to rozumiem, ale było mi przykro.

W objęciach modliszek
czyli dole i niedole mężczyzny na Górnym Śląsku
Michał Smolorz
[link widoczny dla zalogowanych]


Zeche Prosper Haniel bei Nacht von oben
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez lutnia dnia Śro 20:04, 20 Gru 2017, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 13:12, 17 Wrz 2013    Temat postu:


Szarlej, obecnie część Piekar Śląskich
Wojewódzki Szpital Chirurgii Urazowej
im. Janusza Daaba w Piekarach Śląskich – placówka specjalizująca się w leczeniu schorzeń i urazów narządów ruchu, stosuje wiele bardzo nowoczesnych lub aktualnie najnowocześniejszych metod leczenia złamań stawów biodrowego, kolanowgo i barkowego.
Według Rankingu Szpitali 2008 „Rzeczpospolitej” placówka zajmuje 2. miejsce w zestawieniu szpitali publicznych: monospecjalistycznych bez onkologicznych[1].

Historia

W 1910 władze spółki Unia Bracka z Tarnowskich Gór podjęły decyzję, że na terenie Szarleja powstanie szpital. Początkowo zakładano, że w skład całego kompleksu wejdą dwa budynki główne z oddziałami ogólnymi, jeden budynek administracyjny oraz budynek z zapleczem gospodarczym. Budowa szpitala ruszyła w 1914. Ze względu na ciężkie czasy wojenne zrezygnowano z wzniesienia jednego z budynków szpitala. W 1924 zakończono budowę głównego budynku i w stanie surowym oddano do użytku budynek administracyjny oraz zaplecze gospodarcze.
Pod koniec 1931 szpital miał 320 łóżek, a koszt leczenia pacjenta wynosił średnio 10zł dziennie. W szpitalu pracowało wówczas 68 osób, w tym 5 lekarzy, 6 pracowników biurowych, 24 osoby personelu sanitarnego oraz 33 osoby personelu gospodarczego. Pierwszym dyrektorem szpitala został chirurg prof. dr hab. Władysław Jakubowski. Jeszcze przed II wojną światową w szpitalu rozpoczęła działalność unikatowa w skali kraju stacja terapii fizykalnej. W czasie wojny „urazówka” była szpitalem wojskowym.
W 1945 szpital przejęli Rosjanie. Kiedy w 1946 przejęli go Polacy, szpital był 85% zniszczony i zdewastowany. Wywieziono stąd cały sprzęt i wyposażenie. Na szczęście okazało się, że istnieje potrzeba stworzenia szpitala specjalistycznego. Misja Charytatywna amerykańskiego kościoła unitariańskiego USC oraz Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw odbudowy Europy ze Zniszczeń Wojennych UNRRA wyraziły chęć pomoc materialnej i finansowej. Szybko odbudowano i powiększono kompleks, z USA sprowadzono sprzęt medyczny, wyposażenie, samochody, karetki, a nawet kilkoro lekarzy.
[link widoczny dla zalogowanych]

Ilekroć jedziemy z Bytomia do Bazyliki Matki Boskiej Piekarskiej a potem zazwyczaj do Świerklańca, zawsze mijamy ten SZPITAL, innej drogi nie ma. Zazwyczaj wówczas słyszę "tato, dziadku, to twój szpital". Tak, w latach 1976- 1979 spędziłem w nim na szpitalnym łóżku w sumie około 26 miesięcy. To był z pewnością najlepszy szpital chirurgii urazowej w krajach bloku wschodniego. Miał w nazwie "GÓRNICZY", bo to właśnie 120 kopalń PRLu "dbało" " o to aby lekarzom tam pracującym nie brakło zajęcia, więc operowano tam od rana do nocy, praktyka czyniła że byli to na pewno najlepsi specjaliści w swojej dziedzinie: od operacji kończyn, kręgosłupa do czaszki. Zawdzięczam im życie i sprawność fizyczną, chociaż ja sam w to nie wierzyłem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 14:03, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Rok 1941 Widok SZPITALA od tyłu
Piekary Śląskie Szarlej - Wojewódzki Szpital Chirurgii Urazowej / Deutsch Piekar Scharley - Lazarett

W tym szpitalu robiono mi przeszczepy kostne, skręcano, wkręcano śruby, płytki etc. etc. Pracowałem na kopalni jako sztygar, potem kierownik oddziału, lubiłem i ceniłem Ślązaków za ich fachowość, pracowitość, uczciwość zawodową, mając do wyboru do pracy w oddziele Polaka i Ślązaka, potomka POWSTAŃCA ŚLĄSKIEGO( zawsze o to pytałem), brałem tego ostatniego, to była moja reakcja na to jak ICH zazwyczaj traktowano, gdy podkreślali swoje przywiązanie do gwary, do tradycji itd. itp. Wielu z NICH mieszkało właśnie w pobliżu, w Szarleju, Piekarach Śląskich, Brzozowicach, Brzezinach i każdy uważał że trzeba mnie odwiedzić, podtrzymać na duchu, pocieszyć a mnie to "wkurzało", chciałem ciszy i samotności mając ręce i nogi na wyciągach i ten ciągle towarzyszący ból. Ordynator mnie pocieszał: "Ty się ciesz jak boli, to znaczy że żyjesz" Very Happy Very Happy
Utrzymujemy kontakty do dzisiaj, czasem im pomagałem po przejściu na emeryturę znaleźć pracę na pobliskich kopalniach dla ICH dzieci, wnuków, ale to się już skończyło, ludzie którzy mieli na to wpływ, też są już na emeryturze.
Gdy pracowałem zapraszali mnie prawie zawsze na Urodziny, Chrzciny, czy wesela, nie zawsze miałem czas i ochotę, ale gdy już przyszłem zazwyczaj siadałem w towarzystwie ich Ojców i Dziadów toczyliśmy "godki" o powstaniach, ku utrapieniu mojej Małżonki, która chciała bym więcej to jej poświęcał uwagi. Z czasem przywykła do tego, za co jestem JEJ do dziś wdzięczny.


Ostatnio zmieniony przez lutnia dnia Pią 7:47, 01 Gru 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 15:03, 17 Wrz 2013    Temat postu:


Lata 1927-1928 , "Gmach Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej w Bytomiu, dawniejszy historyczny hotel Lomnitz, w którym mieścił się, w czasie walk o G. Śląsk, Polski Komisarjat Plebiscytowy."
[link widoczny dla zalogowanych]
Nieistniejący już budynek, spalony przez Armię Czerwoną na bytomskim Rynku. Wpierw zaczął się bój pomiędzy "krasnoarmiejcami" którzy zajęli Rynek i "bojcami" na pobliskim placu Sikorskiego. Nim wyjaśniono co do czego, kamienice stanęły w płomieniach. Następnego dnia na potrzeby filmu propagandowego spalono Ratusz i szereg kamienic, jako ilustrację do kroniki szturmu "giemańskich" miast. Miasto było puste, opuszczone przez Niemców, tylko od strony Tarnowskich Gór ostrzelał Rosjan Volkssturm z tego miasta, którego w porę nie zawiadomiono, że miasto nie będzie bronione.


Ostatnio zmieniony przez lutnia dnia Wto 16:28, 17 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 15:21, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Teofil Kupka
(Theofil/Theophil/Teophil Kupka) (ur. 22 sierpnia 1885 roku w Marklowicach k. Wodzisławia, zm. 20 listopada 1920 roku w Bytomiu) – polityk śląski, secesjonista z Polskiego Komisariatu Plebiscytowego, założyciel i lider Górnośląskiego Komitetu Plebiscytowego oraz założyciel i wydawca jego organu prasowego.

Biografia polityczna

Dzieciństwo spędził w rodzinnych Marklowicach, również tam wraz z braćmi Pawłem (Paulem), Janem (Johannem) i Józefem (Josephem) oraz siostrą Paulą działał w Towarzystwie Polsko-Katolickim powstałym przy marklowickiej parafii. Żonę Apolonię poślubił w Lipinach (dziś dzielnica Świętochłowic) i wraz z nią zamieszkał w Bytomiu. Pracował na stanowisku urzędnika w kopalni, gdy przyjął propozycję Wojciecha Korfantego i objął kierownictwo Wydziału Organizacyjnego Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu. Nadzorował tam pracę 350 agitatorów. Poznał wtedy kulisy działalności rezydentów hotelu „Lomnitz”, z Wojciechem Korfantym na czele. Teofil Kupka zażądał zmiany kierunku i metod kampanii plebiscytowej oraz zrównania pozycji śląskich i polskich urzędników w Komisariacie. Jego żądania dotyczyły głównie rezygnacji ze stosowania terroru wobec górnośląskich Niemców oraz gwarancji, że w województwie śląskim, które miało powstać w granicach Rzeczypospolitej, władzę obejmą sami Górnoślązacy, a nie desant administracyjny z Polski. Wojciech Korfanty, obawiając się rozłamu polecił usunąć Kupkę z tej instytucji. Za Kupką odeszła znaczna część rodzimych urzędników (m.in. Cysarz, Zmuda, Gemander, Szymura, Pietruszka), którzy odcięli się zdecydowanie od Korfantego i jego otoczenia, w większości wywodzącego się spoza Śląska, głównie z Wielkopolski.
Secesja[edytuj | edytuj kod źródłowy]
We wrześniu 1920 roku secesjoniści założyli Górnośląski Komitet Plebiscytowy (Das Oberschlesische Plebiszit-Komitee) z siedzibą w Bytomiu nieopodal hotelu „Lomnitz”. Początkowo komitet ten przyjął na siebie rolę organu plebiscytowego Związku Górnoślązaków-Bund der Oberschlesier, dążąc do przyznania Górnemu Śląskowi „wolnopaństwowej autonomii”, czyli niepodległości oraz sprzeciwiając się powstaniom i korupcji na łonie Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Prawdopodobnie Antoni (Anton) Gemander należał do obydwu organizacji. Wkrótce jednak Teofil Kupka uznał opcję niepodległości za nierealną i nawiązał kontakt z niemieckim komisarzem plebiscytowym Kurtem Urbankiem. 6 listopada Teofil Kupka wydał pierwszy numer swego organu prasowego, dwujęzycznego tygodnika „Wola Ludu – Der Wille des Volkes”, redagowanego przez Wilhelma Cysarza. Na jego łamach lansował hasło „Górny Śląsk dla Górnoślązaków”, jako przeciwwagę do sugerowanego przezeń nacjonalistycznego oblicza obozu Korfantego, podjudzającego Górnoślązaków do wojny domowej. Pokazywał, że w Polskim Komisariacie Plebiscytowym, poza posadami samego Korfantego i Józefa Rymera, wszystkie inne wysokoopłacane z Warszawy stanowiska, zarezerwowane były dla osób spoza Śląska. Chociaż rodowici Górnoślązacy stanowili tam 2/3 personelu to główne posady były poza ich zasięgiem. Górnośląski Komitet Plebiscytowy domagał się „unieszkodliwienia podszczuwaczy, terrorystów i burzycieli pokoju […] którzy usiłują podłymi kłamstwami nas do siebie zwabić”. Teofil (Theophil) Kupka krytykował również protekcjonalny stosunek Polaków w stosunku do Górnoślązaków, których nazywali "ludkiem śląskim". W odpowiedzi cytował galicyjskie gazety, które podawały, że około 70% Polaków to analfabeci oraz dodawał, że ponad 99,5% Górnoślązaków potrafi doskonale czytać i pisać, w tym 70% po niemiecku, natomiast 30% równocześnie po niemiecku i po polsku. Przewidywał również, że los ludności rodzimej, nie najlepszy pod panowaniem pruskim, w państwie polskim ulegnie dalszemu pogorszeniu. Przeciwstawiał się antagonizowaniu, żyjących dotychczas w zgodzie, obydwu grup etniczno-językowych na Górnym Śląsku, częstokroć ze sobą mocno związanych i wymieszanych. Na łamach jego pisma ukazywały się hasła ukazujące odrębność Ślązaków od Polaków np.: "Jak świat światem – nie będzie Ślązak szlachcicowi bratem". „Wola Ludu – der Wille des Volkes” zyskała sporą poczytność wśród ludności śląskiej, mimo utrudniania jej kolportażu przez polskich bojówkarzy. 16 listopada 1920 roku „Der Bund-Związek” na swych łamach pytał: Dokąd zmierza Wola Ludu?. Jego redaktorzy zasugerowali, że zdaje się ona korzystać z protekcji niemieckiego komisarza plebiscytowego, gdyż jest popierana przez niemiecką prasę. Wykazali także jej brak konsekwencji, gdyż pomimo powielania wielu haseł „wolnokrajowców”, nie wysuwali najważniejszego z nich tj. postulatu niepodległości Górnego Śląska. Działacze Związku Górnoślązaków-Bund der Oberschlesier zachowali więc rezerwę wobec Kupki i jego stronników. 20 listopada 1920 roku na łamach 3 numeru „Woli Ludu – der Wille der Volkes” ukazał się tekst Czemu milczycie?: Prasa górnośląska – która stoi w żołdzie szlachty polskiej – wzywam ponownie, by uczynione mi zarzuty wreszcie udowodniła (…) podpisany Teofil Kupka. Polacy odpowiedzieli natychmiast, lecz nie argumentacją na łamach prasy.CDN
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 16:04, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Mord polityczny

Tego samego dnia około godz. 17, wysłali do domu Kupki Henryka Myrcika i Jendrzeja z podległej bezpośrednio Polskiemu Komisariatowi Plebiscytowemu i Polskiej Organizacji Wojskowej – Bojówki Polskiej. Ci pod pretekstem zamiaru podjęcia pracy w kopalni, gdzie Teofil Kupka był urzędnikiem, dostali się do jego mieszkania, a następnie zastrzelili Kupkę, na oczach jego ciężarnej żony i pięciorga dzieci. Teofil Kupka zmarł wskutek ośmiu ran postrzałowych głowy i klatki piersiowej, przeżywszy zaledwie 35 lat. Współczesny komentarz polskich badaczy w sprawie tego mordu brzmi następująco: Kupka znał doskonale mechanizm kampanii przedwyborczej i najbardziej tajne sprawy (…) Stał się niebezpieczny[1]. O zainspirowanie morderstwa Kupki oskarżano samego komisarza Korfantego. Według relacji Franciszka Lubosa – szefa personelu Polskiego Komisariatu Plebiscytowego, kilka dni wcześniej otrzymał on od Korfantego polecenie wydania zdjęcia Kupki pewnym mężczyznom. Istnieją hipotezy, mówiące że polski komisarz wydał jedynie polecenie pobicia swego przeciwnika, natomiast zamordowano go z inspiracji kręgów Polskiej Organizacji Wojskowej, kierowanej przez por. Michała Grażyńskiego. Wzburzony morderstwem Teofila Kupki, niemiecki komisarz plebiscytowy Kurt Urbanek domagał się wydalenia Wojciecha Korfantego z terenu plebiscytowego. Sam polski komisarz plebiscytowy kategorycznie odcinał się od tej zbrodni. W jego obronie wystąpiły również wszystkie niemieckojęzyczne, polskie gazety na tym terenie: bytomski „Weisse Adler”, kluczborska „Kreuzburger Zeitung”, rybnicka „Katholische Volkszeitung”, raciborska „Oberschlesische Wegweiser”, opolska „Oderwacht”, bytomskie „Das Erwachen”, gliwicka „Oberschlesische Post” i bytomska „Oberschlesische Grenz Zeitung” (powszechnie zwana „grencarką”), które zarzucały nawet morderstwo Kupki bojówkom niemieckim. „Wola Ludu – der Wille des Volkes” jednoznacznie obarczyła winą Korfantego, ostro krytykując go w większości swych artykułów. Jednego z morderców Teofila Kupki, Henryka Myrcika – ślusarza z Szarleja (dziś dzielnica miasta Piekary Śląskie) ujęto i osadzono w więzieniu. Na dzień przed procesem przedstawiciel trybunału w Opolu skonfiskował akta, zaś samego mordercę uwolnili z więzienia francuscy żołnierze. Zachęceni bezkarnością polscy bojówkarze wyrzucili wdowę i sieroty po Kupce z ich mieszkania. W efekcie rodzina Kupków wyjechała do Niemiec. W maju 1931 roku, w ferworze walki politycznej z wojewodą Grażyńskim, na łamach swego organu prasowego „Polonii” – Wojciech Korfanty zrzucił na POW, kierowaną niegdyś właśnie przez Grażyńskiego, odpowiedzialność za zbrodnie z okresu plebiscytu: Bojówki organizacji nie utrzymane w należytej dyscyplinie i działające na własną rękę wyrządzały nie tylko polityczną szkodę, ale hańbiły imię Polski. Przypomnę sprawę Kupki.
Przypisy

 Z. Zarzycka, Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku, Warszawa 1989.
Bibliografia:

Dariusz Jerczyński, Orędownicy niepodległości Śląska, Zabrze 2005, ISBN 83-919589-4-9
[link widoczny dla zalogowanych]

Nie bez kozery wlepiłem ten wpis, pokazuje on czarno na białym metody agitacji na Śląsku zwolenników RAŚ. Kim jest Dariusz Jerczyński?


Dariusz Jerczyński
(ur. 26 stycznia 1968 w Katowicach) – śląski publicysta historyczny, autor prac o historii Śląska, publicysta miesięczników "Czas Górnośląski", "Jaskółka Śląska"[1] i "Silesia - Śląsk - Schlesien"[2], "Ślonsko nacyja" działacz władz Ruchu Autonomii Ślaska w latach 2001–2007 i kandydat tego stowarzyszenia w wyborach do Sejmiku Śląskiego[3], członek drugiego Komitetu Założycielskiego Związku Ludności Narodowości Śląskiej od momentu jego powstania w 2004, zwolennik niepodległości Śląska[4], sekretarz główny Śląskiego Ruchu Separatystycznego[5] od 2008 do czasu jego samorozwiązania w 2010, działacz stowarzyszenia Ślōnskǒ Ferajna w Mysłowicach[6], wiceprezes Zarządu Głównego stowarzyszenia Nasz Wspólny Śląski Dom w Rybniku od lipca 2012[7], apologeta postaci Józefa Kożdonia[8].
....................................................
Kontrowersje
22 maja 2004 opolski historyk Dariusz Ratajczak złożył do opolskiej Prokuratury Rejonowej doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa skierowane przeciwko autorowi (Dariusz Jerczyński) i wydawcy (Andrzej Roczniok) książki "Historia Narodu Śląskiego". Sugerował on, że zawarte na okładce hasło "Niech żyje niepodległy Śląsk" wyczerpuje znamiona przestępstwa nawoływania do naruszenia integralności terytorium państwa polskiego[14]. Katowicka prokuratura (która przejęła śledztwo ze względu na miejsce wydania książki) ostatecznie umorzyła postępowanie, nie doszukując się znamion przestępstwa[15].
Całość na:
[link widoczny dla zalogowanych]

Zbrodnia straszna, porażająca. Zabójcy pochodzili z Szarleja, rozmawiałem na ten temat z wieloma powstańcami z tej miejscowości którzy ich znali, to byli sąsiedzi, koledzy. Nie aprobowali tego zabójstwa ale i nie potępiali sprawców. Pan Dariusz Jerczyński szuka wzorców, bohaterów dla RAŚ, rzecz w tym idea państwa śląskiego była utopią, mimo nachalnej i bardzo kosztownej propagandy nie uzyskała poparcia nie tylko Polaków, ale i Niemców. Zabójstwa dokonano 20 listopada 1920 a plebiscyt był przeprowadzony 20 marca 1921, był męczennik, była kasa i prawie pól roku na przekonanie Ślązaków do tej idei. I co? Pełne fiasko!
Wyniki plebiscytu globalnie
uprawnionych do głosowania 1 220 524 osób
nie głosowało 29 678 osób
głosowało 1 190 846 osób
w tym:
za Polską 479 359 osób
za Niemcami 707 605 osób
unieważniono 3 882 głosów
[link widoczny dla zalogowanych]
Ci co byli za niepodległym państwem śląskim podpisywali listę obecności, ale nie głosowali, niszczyli obie karty. Było ich niespełna 30 tysięcy!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 16:46, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Mam drugi opis tego wydarzenia, tu autor uczciwie stara się podzielić tym co MU wiadomo w temacie:

Lomnitz - historia na wyciągnięcie ręki
niedziela, 26 luty 2012 17:18 Autor Bruno Stefanicki

Hotel "Lomnitz" stał w miejscu tego narożnego domu, wybudowanego w okresie PRLu. Widać tablicę pamiątkową.
[link widoczny dla zalogowanych]

3 marca 1920 r. Polski Komisariat Plebiscytowy za 750 tys. marek kupił na swoją siedzibę hotel Lomnitz w Bytomiu przy ul. Gliwickiej 17. Z budynkiem tym związana jest działalność Wydziału Wywiadowczo-Informacyjnego, który formalnie rozpoczął funkcjonowanie dwa dni wcześniej.
Jedna z historii wywiadu Polskiego Komisariatu Plebiscytowego dotyczy niewyjaśnionej do końca sprawy zabójstwa Teofila Kupki. Podczas swojej pracy w komisariacie krytykował panujące tam porządki i stosunki służbowe. Tajemnicą poliszynela był bowiem fakt, że sporą część stanowisk urzędniczych zajmowali ludzie pochodzący z Wielkopolski, z którymi polski komisarz plebiscytowy Wojciech Korfanty miał do czynienia podczas swojej pracy w Naczelnej Radzie Ludowej w Poznaniu i jej organie wykonawczym – Komisariacie. Takim człowiekiem był między innymi Józef Alojzy Gawrych, który na wniosek Korfantego został szefem Wydziału Wywiadowczo-Informacyjnego, nie bez trudności zresztą. Kłody pod nogi z różnych powodów, głównie jednak ambicjonalnych, rzucali Korfantemu zarówno oficerowie Polskiej Organizacji Wojskowej jak i Oddziału II Sztabu Głównego, czyli centrala polskiego wywiadu wojskowego w Warszawie.

Konflikt z Korfantym

Teofil Kupka zarzucał Korfantemu, że pochodzący ze Śląska pracownicy komisariatu są gorzej opłacani i zajmują podrzędne stanowiska niż osoby z innych ziem polskich. W proteście założył Związek Górnośląskich Urzędników Plebiscytowych, a że Wojciech Korfanty nie znosił sprzeciwu, Kupka musiał pożegnać się z pracą już w sierpniu 1920 roku. Zwolnienia z kolei nie zdzierżył sam Kupka i został szefem Górnośląskiego Komitetu Plebiscytowego. Za niemieckie pieniądze zaczął też wydawać gazetę „Wola ludu”. W artykułach atakowano Korfantego między innymi za przenoszenie na Śląsk kultury szlacheckiej i obyczajów.
Kupka grał na nucie śląskiego separatyzmu i postulował usamodzielnienie się polityczne Śląska oraz jego ścisły związek z Niemcami jako krajem lepiej kulturalnie i gospodarczo rozwiniętym. W tej sytuacji 20 listopada tego samego roku do mieszkania Teofila Kupki w Bytomiu przy ul. Donnersmarcka 9, zapukało po południu dwóch mężczyzn. Podawali się za szukających pracy. W czasie gdy Kupka notował ich nazwiska, strzelili do niego cztery razy. Ślady zaprowadziły badającą sprawę morderstwa policję, do hotelu Lomnitz (nazwa od nazwiska właściciela – przyp. BS) czyli siedziby Polskiego Komitetu Plebiscytowego. Podejrzanymi okazali się Henryk Myrcik i Franciszek Jędrzej, obaj mieszkańcy Szarleja (obecnie dzielnica Piekar Śląskich – nazwa pochodzi najprawdopodobniej od ducha z miejscowych kopalni). Prowadzący śledztwo niemieccy policjanci ustalili, że Myrcik w Polskim Komisariacie Plebiscytowym zajmował się rewizjami w prywatnych domach, w których szukał ukrytej broni a następnie ją konfiskował. Okazało się również, iż razem z Henrykiem Myrcikiem w komisariacie pracowali także bracia Jędrzejowie – Franciszek i Frydolin. Pierwszy z nich podejrzany był o udział w zabójstwie Teofila Kupki i pisał do niego listy z pogróżkami co wykazała ekspertyza grafologiczna, a drugi natomiast miał się zajmować śledzeniem rodziny ofiary i został nawet na tym przyłapany.
CDN
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 17:34, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Podejrzany na wolności

W pierwszych dniach lutego 1921 roku Sąd Krajowy w Bytomiu dostał akt oskarżenia jedynie wobec Henryka Myrcika, przeciwko pozostałym zarzutów nie udało się udokumentować do tego stopnia by mogły się znaleźć w akcie oskarżenia. Prokurator powołał osiemdziesięciu świadków i uznał Myrcika za płatnego najemnika, a samego Wojciecha Korfantego za moralnego inspiratora zbrodni. Nie wspomniał jednak w dokumencie ani słowem na temat Wydziału Wywiadowczo-Informacyjnego. Pierwsza rozprawa w procesie przeciwko Henrykowi Myrcikowi, którego reprezentowali przed sądem adwokaci: Teodor Werner i Brunon Kudera, zaplanowana była na 24 lutego. Tyle tylko, że w ogóle jej nie przeprowadzono. Okazało się, że w sądzie nie ma ani oskarżonego ani nawet samego aktu oskarżenia. Dzień wcześniej Myrcik w konwoju francuskich żołnierzy pojechał do Opola, gdzie sprawą zajął się prokurator Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej. Próbował uzyskać od prowadzącego sprawę prokuratora z Bytomia wykreślenie z aktu oskarżenia wątków politycznych dotyczących zabójstwa Teofila Kupki. Nie udało się to jednak, dlatego oskarżeniem zajął się sąd Komisji Międzysojuszniczej w Opolu. Ostatniego stycznia 1922 roku skazano Henryka Myrcika na trzy lata więzienia za samo przygotowanie zabójstwa, ale nie za udział w morderstwie Kupki, bo tego nie udało się udowodnić. Na mocy amnestii darowano mu wyrok i Myrcik wyszedł z więzienia.

Odpowiedzialność moralna

Faktycznych sprawców zabójstwa Teofila Kupki do dzisiaj nie udało się ustalić i skazać. Wojciech Korfanty odpowiedzialnością za to obarczył po latach bojówki Polskiej Organizacji Wojskowej, mimo że Myrcik był pracownikiem Wydziału Wywiadowczo-Informacyjnego Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Pod koniec lat trzydziestych XX wieku Korfanty wytoczył nawet proces sądowy „Polsce Zachodniej” (dziennik katowicki wydawany za pieniądze sanacji pod auspicjami wojewody Grażyńskiego jako przeciwwaga i konkurencja wobec „Polonii” Korfantego) za sugerowanie politycznej odpowiedzialności byłego komisarza plebiscytowego. Z. Zarzycka cytowana przez E. Długajczyka twierdzi, że wyrok na Teofila Kupkę wydało kierownictwo Polskiego Komisariatu Plebiscytowego, a jego wykonaniem zajął się Referat do Zadań Specjalnych, w którym pracować miał Myrcik co sam przyznał we wniosku o odznaczenie i w rozmowie w obecności jednego z bardziej znanych dowódców powstańczych kpt. Roberta Oszka.

Korzystałem z publikacji Edwarda Długajczyka: „Wywiad polski na Górnym Śląsku 1919-1922”, Wydawca – Muzeum Śląskie w Katowicach, Katowice 2001.
[link widoczny dla zalogowanych]

To był okres gdy mordowanie przeciwników politycznych było na porządku dziennym, zwłaszcza przez komunistów niemieckich. Na rozkaz Moskwy mieli wspierać zbrojnie Niemców w okresie Powstań i Plebiscytu, co czynili bez skrupułów. Ślązacy opowiadający się za Polską byli mordowani nie tylko przez nacjonalistów niemieckich ale i komunistów. Dlatego każde przejście na pozycję wroga, traktowano jak dezercję. Powstańcy uważali że są w stanie permanentnej wojny, dlatego nie bardzo rozumiano tej nagłej zmiany Teofila Kupki na opcję proniemiecką, bo w istocie ona taką była. Z drugiej strony staram się zrozumieć Teofila Kupkę, ma pięcioro dzieci, szóste w drodze, "dobrobyt" mu nie groził. Czy rzeczywiście został przekupiony przez hrabiego Krafta Henckel von Donnersmarcka, pana Rept i Starych Tarnowic?
We wrześniu 1939 r. miał stwierdzić, iż polska Mördersprache (mowa morderców) winna zniknąć z życia Śląska.
[link widoczny dla zalogowanych]

Tak sugerowali niektórzy moi rozmówcy z Szarleja.
Ale czy tak było w istocie?
Wierzę że ta sprawa irytowała Korfantego, ale nikt, nigdy, nawet ci co Go nienawidzili, nie wierzyli że za tą zbrodnią stoi Powstańczy Dyktator.
Bezkarność sprawców jest tutaj wiele mówiąca.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 7:53, 28 Paź 2013    Temat postu:

Sanktuarium Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w Piekarach Śląskich


Sanktuarium Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w Piekarach Śląskich jest największym na Śląsku miejscem pielgrzymkowym związanym z kultem Maryjnym.
W jego skład wchodzą:
Bazylika Najświętszej Marii Panny i św. Bartłomieja
Kalwaria Piekarska



Bazylika Najświętszej Marii Panny i św. Bartłomieja


Ołtarz główny z obrazem Matki Boskiej Piekarskiej

Matka Boska Piekarska - Królowa Śląskiej Ziemi
Matka Boska Piekarska - Królowa Śląskich Serc


Bywamy ostatnio w Bazylice Matki Boskiej Piekarskiej niemal co niedziela, tak jakoś nam się układa. Podczas ostatniej Mszy Św. towarzyszyły nam relikwie bł. Jose Luisa Sánches del Rio – młodego chłopca z Meksyku, który został beatyfikowany przez papieża Benedykta XVI w 2005 r.


Relikwiarz z szczątkami bł. Jose Sanchez del Rio
Parafia Rzymskokatolicka pw. św. Jerzego w Biłgoraju
[link widoczny dla zalogowanych]

Od jakiegoś czasu na zakończenie Mszy Św. wierni śpiewają

Te Deum laudamus - Ciebie Boga wysławiamy

http://www.youtube.com/watch?v=2UN35U5xFZM

CHIBA brakowało nam tego DUCHA wyznania wiary?
Żar z jakim ludzie śpiewają ten HYMN buduje ducha nadziei że jeszcze nie wszystko stracone..........
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 8:22, 28 Paź 2013    Temat postu:

Kalwaria Piekarska
[link widoczny dla zalogowanych]


Kościół Zmartwychwstania Pańskiego


VII Stacja Drogi Krzyżowej – Drugi Upadek


IX Stacja Drogi Krzyżowej - Trzeci Upadek

We wschodniej części Kalwarii znajduje się Ogród Oliwny z Doliną Jozefata. W 1890 roku posadzono tam 42 gatunki egzotycznych drzew i krzewów.




Góra Oliwna i nieco oddalone kamienne figury śpiących Apostołów Piotra, Jakuba i Jana
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 10:13, 28 Paź 2013    Temat postu:


Mło­dziut­kiego bojow­nika Chry­stusa pognano na miej­sce kaźni, pobli­ski cmen­tarz. Popy­chano go bagne­tami i bito ostrymi macze­tami. Jose jak Chry­stus Król miał swoją Gol­gotę. Po każ­dym ude­rze­niu pła­kał gło­śno z bólu i wołał: „Viva Cri­sto Rey!” („Niech żyje Chry­stus Król!”). Oprawcy zdarli mu skórę ze stóp i zmu­sili do cho­dze­nia po roz­sy­pa­nej soli. Chło­piec wył z bólu, krwa­wiąc coraz bar­dziej. W końcu żoł­nie­rze powie­dzieli mu: Jeśli zawo­łasz: „Śmierć Chry­stu­sowi Kró­lowi”, wów­czas cię oszczę­dzimy. On jed­nak wykrzyk­nął: „Niech żyje Chry­stus Król! Niech żyje Matka Boża z Guadalupe!”
Wście­kły dowódca roz­ka­zał żoł­da­kom zada­wać ciosy bagne­tem. Ci prze­bi­jali jego ciało, ale Jose po każ­dym pchnię­ciu tylko krzy­czał: „Viva Cri­sto Rey!” Osta­tecz­nie roz­wście­czony słu­gus ate­istycz­nego dyk­ta­tora wycią­gnął pisto­let i zastrze­lił chłopca. Był 10 lutego 1928 roku. Za pół­tora mie­siąca skoń­czyłby 15 lat. Jose Luis San­chez del Rio jest dosko­na­łym przy­kła­dem wiary i odwagi dla wszyst­kich mło­dych męż­czyzn, któ­rzy chcą być wierni Chry­stu­sowi. Został uznany za męczen­nika i beaty­fi­ko­wany przez papieża Bene­dykta XVI w dniu 20 listo­pada 2005 roku.
Blog księdza Tomasza Delurskiego
[link widoczny dla zalogowanych]

Podziwiam i składam HOŁD młodemu MEKSYKANINOWI za jego śmierć za WIARĘ i rozumiem intencje jakie przyświęcają tym którzy próbują przybliżyć nam sylwetkę tego męczennika.
Wiem jednak że TRUDNIEJ jest ginąć za OJCZYZNĘ niż za wiarę i dlatego bardziej mi trafia do przekonania poświęcenie trzech młodych ŚLĄZAKÓW którzy we wrogim otoczeniu, tuż pod bokiem Bazyliki Matki Boskiej Piekarskiej poświęcili swe młode życie za Polskę jaką znali.






Park Trzech Bohaterów. Brzozowice (niem. Brzezowitz) − jedna z dzielnic Piekar Śląskich.
Tablica na miejscu stracenia Józefa Hadasia, Huberta Hatki i Teodora Tomy - Park Trzech Bohaterów
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 10:35, 28 Paź 2013    Temat postu:





Józef Hadaś urodził się 1923 roku w Kamieniu. Szkołę podstawową ukończył w Brzezinach. Uczył się bardzo dobrze. W nagrodę odbył wycieczkę dookoła Polski. Był świetnym pływakiem, gimnastykiem, a przede wszystkim bardzo dobrym matematykiem. Naukę kontynuował w Śląskich Zakładach Technicznych w Chorzowie. Wiele własnej inicjatywy włożył w organizowanie ruchu oporu. W jego mieszkaniu pisane były artykuły do czasopisma "Społem".
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 10:38, 28 Paź 2013    Temat postu:





Hubert Hatko urodził się roku 1919 w Gliwicach. Był synem Hipolita, powstańca, uczestnika trzech Powstań Śląskich. Szkołę Podstawową ukończył w Brzozowicach-Kamieniu. Potem uczył się w gimnazjum. Należał do wyróżnionych uczniów dlatego w nagrodę korzystał z nauki bezpłatnie. Po ukończeniu gimnazjum poświęcił się pracy harcerskiej. Jest przybocznym, a potem sam prowadzi drużynę Daje się poznać jako dobry organizator, ofiarny i oddany słusznej sprawie. Zostaje przywódcą tajnej organizacji harcerskiej. Młodzieżowe lata Hatki wypełnia walka o wolność ojczyzny, walka o prawo do życia, o honor, o godność ludzką. Umierał z podniesioną głową, imieniem matki i ojczyzny na ustach.
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 10:46, 28 Paź 2013    Temat postu:





Teodor Toma urodził się w 1909 roku w Kamieniu w rodzinie policjanta. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Kamieniu uczył się dalej w Chorzowie. Szkoły handlowej jednak nie ukończył. Nie pozwoliły mu na to warunki materialne rodziny. Musiał podjąć pracę na kopalni Andaluzja jako górnik. Rodzina Tomy znana była w Brzozowicach - Kamieniu z głębokiej miłości do ojczyzny, dlatego Teodor nie wahał się podjąć pracy w tajnej organizacji. Czuł się Polakiem i pozostał nim do końca.
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lutnia
Bywalec



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 2723
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 11:09, 28 Paź 2013    Temat postu:


Na początku II Wojny Światowej – 6 września 1939 roku – przed ratuszem zostali rozstrzelani: Emil Mutwil, Paweł Ogaza i Jan Remarczyk. Od 1939 roku Brzozowice Kamień należały do powiatu tarnogórskiego ( z wyłączeniem okresu II Wojny Światowej). W dniu 18 listopada 1941 roku we wsi odbyła się egzekucja – gestapo powiesiło: Józefa Hadasia, Huberta Hatko i Teodora Tomę.
Brzozowice-Kamień. Pomnik ku czci poległych w latach 1939-1945 – Park Trzech Bohaterów.
[link widoczny dla zalogowanych]



18 listopada 1941

W dniu egzekucji o godzinie 8:00 obwieszczono mieszkańcom Piekar, którzy do tej pory o niczym jeszcze nie wiedzieli, co się będzie działo. O godzinie 9:00 zostały zakończone przygotowania na miejscu egzekucji. Na trzech mocnych drzewach umocowano pętle, sporządzone z konopnych sznurów do wieszania bielizny. Wysmarowano je szarym mydłem. Pod każdym z konarów stał mocny stół ze schodkami. Na stołach ustawiono taborety. Z boku za drzewami, przygotowano trzy skromne trumny. Na wprost drzewa stanął silny oddział policji z karabinami gotowymi do strzału. Nie zastosowano odgradzających barier. W tym czasie przygotowano skazanych do egzekucji. Około godziny 10:00 musieli zdjąć płaszcze, czapki i szaliki, a następnie, czekać w samochodzie na byłych powstańców, którzy pod przymusem zostali doprowadzeni przez gestapo, by oglądali śmierć przyjaciół.

Następnie założono skazańcom kajdanki i oprowadzono przez tłum ludzi, którzy mieli by być świadkami egzekucji. Gdy doszli do drzew, Hatko stanął przez środkowym stołem. Na prawo od niego stał Toma, a na lewo Hadaś. Przed skazańcami pojawił się tłumacz, który przetłumaczył tekst oskarżenia: "spiskowanie, zdrada stanu, przygotowania do zbrojnego powstania, włamania do aptek, w celu zdobycia trucizny i próby zgładzenia kierowniczych osobistości, drukowanie nielegalnych i podburzających ulotek". Wyrok: na zarządzenie Reichfuhrera SS - śmierć przez powieszenie z natychmiastowym wykonaniem. Do dzieła przystępują kaci. Wśród "publiczności" poruszenie. Toma sztywno wpatruje się w jedno miejsce. Tam stoi jego ojciec i jego żona z dwuletnim dzieckiem na ręku, które woła TATO! Wkracza policjant i wyprowadza kobietę z miejsca egzekucji.

Tymczasem trzem skazanym zawiązano ręce do tyłu. Pada stanowcza komenda: szubienica w górę! Hatko jak łasica robi zwrot i wprost skacze po tych pięciu schodkach w górę, na stół. Za nim kaci. Staje na taborecie, tak samo jak pozostali dwaj. Rozbrzmiewa przeraźliwa komenda: "szubienica wolna". Zarzucają im pętle na szyję. Nagle okrzyk "Niech żyje Polska!"- woła z całej siły Hatko i prawie jednocześnie Hadaś: "Jezus, Maria, moja matka!" Powróz uciszył ich na zawsze. Egzekucja rozpoczęła się o 10:30 i została zakończona o 10:45. Zwłoki wisiały aż do godziny 14:00...


Ową historię usłyszałem jako dzieciak od mojego dziadka, który mieszkał niedaleko miejsca egzekucji.
Drzewa stoją do dziś , jest mały pomnik a na każdym z drzew tablica.

[link widoczny dla zalogowanych]
To tak aby pamiętać, że nie wszyscy na Górnym Śląsku(i nie tylko) mieli dziadka w wehrmachcie, wstydząc się przy tym polskości której w nich nie było i nie ma za grosz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.gargangruelandia.fora.pl Strona Główna -> Wątki Lutni Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin